|
|
Relacja ze StarForce 2012 |
|
|
|
Okiem Radoka
StarForce po drugiej stronie pancerza, czyli Radoka odczucia z biegania w pancerzu.
I podobnie jak rok temu dane mi było uczestniczyć w imprezie StarForce, tym razem opatrzonej cyferką 2012. Jednakże tym razem głównym katalizatorem nie była obecność gościa, a raczej gości specjalnych, a chęć ujrzenia ludzi z którymi codziennie mam okazję wymieniać swoje opinie na naszym forum. Dodatkowym czynnikiem mobilizującym był pancerz mandaloriański upakowany do torby i chęć zaprezentowania się w nim u boku innych kolegów okutych w repliki zbroi.
Powoli zaczyna się stawać tradycją dojazd na StarForce, gdyż i w tym roku wspólna podróż rozpoczęła się w Katowicach, skąd o 5:27 wyruszyliśmy pociągiem do Piotrkowa po Gajowego, a potem już prosto do Bydgoszczy. Jak to w zwyczaju PKP miewa, podróż była urokliwa i obfitowała w doznania. Yuri zawzięcie wprowadzał poprawki krawieckie do swojego pancerza z gracją Dratewki, KatharSIS spożywał kanapki, bacznie przysłuchując się naszym rozważaniom na tematy egzystencjalne wypowiadanym przez Gajowego i mnie. I w tak radosnej atmosferze koordynacji telefonicznej między Rybą, KamMarev`em i Deltą-13 dotarliśmy do Bydgoszczy opóźnieni o dobre 30 minut (potwierdziły się przypuszczenia, że gdy Yuri czapkę zdejmuje, to się pociąg zatrzymuje). Na dworcu czekało nas miłe powitanie ze strony wspomnianego już KamMarev`a i Dinuirara. Gdzieś w tle pojawił się również Immo, ale on jakoś nie chciał z nami nawiązać braterskiej pogawędki i taktycznie przemieścił się w inną stronę (co ciekawe, pomimo, że mijał nas kilka razy, oraz słyszał moje nawoływania, jakoś nie kwapił się do nas podejść, a szkoda. Tak chciałem go poznać).
I tak rozpoczęła się dnia 07.09. nasza przygoda ze StarForce 2012. Jak się potem okazało, dość burzliwa, choć tym razem bez większych uszczerbków na zdrowiu i dumie.
Pierwszym zadaniem, i to niełatwym, jak się potem okazało, był zakup biletu na powrót przez KatharSIS`a oraz przebukowanie mojego na inny termin. Operacja drukowania dwóch biletów oraz dwóch "miejscówek" zajęła wieki (czyżby ręcznie robiony papier?) i zaowocowała tym, że zostałem z Din`iką sam na dworcu, kiedy reszta dzielnych Mandalorian udała się do Opery Nova. Gdy razem z Dinuirarem udawaliśmy się, po szczęśliwym zakończeniu sprawunków w kasie biletowej, w stronę Opery, już wiedzieliśmy, że jedziemy na pierwszą akcję terenową. Po ekspresowym przywitaniu z Rybą, ten zapakował nas w samochód i razem z Yurim udaliśmy się do Domu Dziecka, by wspomóc jednostki Imperium (w liczbie 3) w misji rozweselania najmłodszych. W ten sposób udało się zaliczyć mojej skromnej osobie pierwszą akcję w pancerzu. Jak się potem okazało, to dopiero miał być początek pozytywnych wrażeń. Po jakże udanej wizycie w Domu Dziecka kolejnym punktem akcji była wizyta w kręgielni Olimpic, gdzie to, ponownie w towarzystwie Imperialnych żołdaków, pozowaliśmy do kilku zdjęć w celach czysto komercyjnych.
A to dopiero początek był całości atrakcji. Główny dzień StarForce, 8. września, to przede wszystkim wystawy, prelekcje, spotkania z aktorami i masa dzieciaków biegająca pod nogami. Ponieważ był to nasz pierwszy występ tak liczny i w dodatku w pancerzach na takiej imprezie, emocji było naprawdę wiele. Naszym głównym celem (poza spotkaniem i wymienieniem wielu uwag na żywo) było przede wszystkim promowanie Manda`Yaim, co, jak sadzę, udało się dość dobrze. Udało nam się zaliczyć epizod na scenie, gdzie to dzielnie wspierała nas nasza koleżanka Faultfett, przedstawiając kim to właściwie są ci goście w śmiesznych hełmach (część osób odwiedzających StarForce miało okazję zobaczyć na żywo hełmy produkcji Merr-Sonna). A najfajniejsze było to, że część osób, które nas zaczepiały do zrobienia sobie wspólnego zdjęcia kojarzyły nas z marką Manda`Yaim. Do pozytywnych aspektów całej imprezy należy zaliczyć wspieranie organizatorów na każdym polu (od noszenia barierek, po zaopatrzenie w wodę, jak również drobne wsparcie medyczne).
StarForce, w moich oczach, był udaną imprezą dzięki ludziom. Dzięki tym, których spotkałem i miałem okazję poznać i porozmawiać. I pomimo pewnych osobistych powódek, które skutecznie mi zepsuły humor w sobotni poranek, to fakt biegania w mym czarno złotym pancerzu oraz ogólne "przydawanie się" pozwoliły rozładować ładunek negatywnej energii.
Tegoroczny StarForce był wyjątkowy pod wieloma względami; rekordowa liczba członków Manda`Yaim zgromadzona na jednej imprezie, niekoniecznie w jednym miejscu . Opisanie tego wszystkiego oraz uczuć towarzyszących całej imprezie zajęłoby naprawdę dużo czasu i miejsca.
Czy się podobało? Jasne. Smaczku całości tylko dodają takie momenty, jak wspólne błądzenie po nieznanym mieście, próba podniesienia telefonu z ziemi w pancerzu, gdy naokoło pełno ludzi, bycie rozbrojonym przez dziecko dla którego jest się postacią z filmu (niekoniecznie kojarzoną, ale zawsze), pozowanie z noworodkiem, któremu świeżo zmieniono pieluchę, czy pochylanie się w pancerzu celem udzielenia pomocy, nad dzieckiem, które straciło przytomność, ale dzielnie rozpoznaje zbroje i oznaczenia na niej. Takie momenty pozostają na długo w pamięci i pomimo, że miałem przez większość czasu zasłoniętą twarz (żal, że nie przez hełm) uśmiechałem się cały czas i to jeszcze długo po powrocie do domu.
Jaki zatem plan na przyszłość? Ponownie wyczekiwać kolejnego StarForce, tym razem opatrzonego numerem 2013. Tylko, że teraz ze stoiskiem i prelekcjami promującymi całą działalność Manda`Yaim, nie tylko tę kostiumową.
A teraz drobna prywata. Chciałbym wszystkim podziękować (tak zbiorczo, bo za dużo by tu każdego wymieniać) za te dwa dni (może kiedyś uda mi się dotrzeć do Grabowca) pełne wrażeń. Nie tylko Vode z M`Y, ale i organizatorom oraz reszcie ludzi, których spotkałem i miałem okazję współpracować.
Chciałbym też kilka osób osobiście przeprosić: Faultfett za to, że odpłynąłem w niebyt senności podczas jej prelekcji (jakimś cudem zbroja utrzymała mnie w pionie), Araxussa za okrutny żart z mojej strony podszyty niecnymi powódkami poznania jego wieku oraz Gajowego, KamMarev`a i KatharSIS`a, że przypadkiem dostało im się rykoszetem w sobotni poranek w czasie upustu mych negatywnych emocji przez telefon ;).
Okiem Kuela:
Star Force to największa w Polsce impreza gwiezdno-wojenna, która rok rocznie przyciąga setki fanów z całego kraju. Tak było i tym razem.
Tegoroczna edycja zlotu odbyła się, podobnie jak dwa lata temu, w Bydgoszczy, na Wyspie Młyńskiej i w budynku Opery Nova. Tak więc na temat miejsca nie ma sensu się dłużej rozwodzić. Warto jednak zwrócić uwagę, że, jak na rozmiary Opery, fanom udostępniono niewiele miejsca. Przez to przed wejściem nie dało się nie stać w kolejce, a w korytarzach było czasem ciasno i tłoczno.
Wszystko to jednak nie jest przeszkodą dla wiernych fanów Gwiezdnych Wojen, którzy jak co roku, tłumnie przybyli na Star Force. Program, choć niewielki, obfitował w wiele ciekawych prelekcji, konkursów z nagrodami i pokazów. Wszystko to swoją obecnością uświetniali fani w strojach. Zarówno ci przywdziewający kostiumy własnej roboty, jak i ci zrzeszeni w organizacjach - Rebel Legion, 501st Legion, czy Manda`Yaim.
O tych ostatnich warto powiedzieć coś więcej. Do tej pory bowiem polscy Mandalorianie na żadnym konwencie, czy innej imprezie, nie wystawili tak silnego i licznego składu. Tak więc, wyjątkowo, pamiątkowe zdjęcie można było zrobić sobie nie tylko wśród szturmowców, ale także z najgroźniejszymi wojownikami w Galaktyce.
O ile w sobotę średnia wiekowa uczestników była dość niska, a na Wyspie Młyńskiej bawili się najmłodsi, tak niedziela należała do "weteranów" Gwiezdnych Wojen. Tego dnia fandomy i członkowie organizacji kostiumowych przenieśli się na ulicę Obi-Wana Kenobiego w Grabowcu. Przy ognisku i ciepłej strawie rozmowom i wspólnej integracji nie było końca. Wielu też zyskało kolejną pamiątkę w postaci zdjęcia pod tablicą z wiadomą nazwą.
Konwent Star Force się zakończył, ale wszystkim uczestnikom pozostanie garść pozytywnych wspomnień, oraz oczekiwanie na następną edycję zlotu. Mam nadzieję, że zobaczymy się znów za rok.
Okiem Delty13:
Bydgoszcz, miasto ulic jednokierunkowych i zakazów skrętu, ale także gospodarz StarForce 2012. Pomimo że był to mój pierwszy StarForce to od początku czułem, że organizacja konwentu kuleje, miałem tylko nadzieję że nie ma tego złego...
W piątek kręciłem się po operze, poznawałem środowisko i powiedzmy, że pomagałem organizatorom. Razem z Vode składaliśmy gabloty, wieszaliśmy plakaty, które nie chciały się wieszać, ustawialiśmy stoliki dla sprzedawców i rozpoznawaliśmy wszelkie nagrody jakie można było wygrać. Niepokoiła mnie sobota, miałem założyć pełną zbroję po raz pierwszy. Nie miałem pojęcia czy da się w niej chodzić, czy oddychać.
Sobota przywitała nas piękną pogodą, wokół opery widać było pierwszych gości. Zacząłem przyodziewać się w Beskar`gam, oczywiście nie bez pomocy. Kiedy w końcu miałem wszystko na sobie okazało się że mogę chodzić i oddychać. Skierowałem się w stronę wejścia, zza lustrzanego wizjera obserwowałem kolejkę. Okazało się, że zaraz rusza parada i trzeba formować szyki. Czekając na wymarsz rebelianci pomyśleli że będzie fajnie podsunąć miecz świetlny pod szyje jednego z Vode; przypomniałem im żelazną zasadę zadzierasz z jednym Mando, zadzierasz ze wszystkimi. Parada rozpoczęła się. Wszystko było w porządku do momentu gdy zobaczyłem szturmowców schodzących po schodach. Szli jak niewidomi. Podejrzewałem, że także niewiele będę widział i może jakoś wyląduję na dole. Tu jednak wyszła na jaw wyższość Beska`gamu nad zbroją szturmowca, znacznie większa mobilność i pole widzenia. Schody nie były już przeszkodą. Na wyspie, idąc za rozkazami Radoka, zająłem miejsce na scenie i zlokalizowałem małego Bobę. Razem reprezentowaliśmy Mando, wśród Jetii i szturmowców.
Po zakończeniu występów na wyspie ruszyłem z powrotem do opery. Po drodze pozowałem do zdjęć z dziećmi, i nie tylko. Jeszcze raz obszedłem wystawy, porozmawiałem z tymi, z którymi nie miałem okazji rozmawiać dzień wcześniej. Ponieważ miałem przed sobą kilkugodzinną podróż powrotną, musiałem wyjechać szybciej niż bym chciał, przez co ominęły mnie ciekawe wykłady. Ostatecznie wszystko wyszło na dobre, i zachęciło mnie do dalszego troopowania.
Okiem Micheta
Osobiście jestem zadowolony z mojego uczestnictwa w StarForce, co prawda nie zdążyłem na zdjęcia grupowe, ale mimo wszystko było super. Pierwszy raz uczestniczyłem w takiej imprezie, dlatego jeszcze bardziej jestem zadowolony.
Największe wrażenie wywarła na mnie precyzja szczegółów w modelach wykonanych ze statków. Wciąż nie wierzę, jak można zrobić coś tak pięknego w takiej skali i do tego z odpadków.
Mam nadzieję, że uda mi się przyjechać, w przyszłym roku, o czasie : p
Okiem Vhipir
Tegoroczny StarForce to pierwsza tego typu impreza, na której byłam. Jednak muszę przyznać, że zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Dobra lokalizacja (tak jak dwa lata temu - Opera Nova i Wyspa Młyńska), wszystko dobrze zorganizowane (mniej więcej).
Piątek
Jako jeden z współorganizatorów musiałam zjawić się w Operze po południu i pomóc w strojeniu wnętrza. Przy okazji po raz pierwszy spotkałam kilku członków M`Y, którzy aktywnie pomagali w "ogarnianiu". Jednak mimo moich chęci do działania musiałam wrócić do domu, bo po prostu nie miałam co robić (jak można tak nie doceniać dziewczyn! :P).
Sobota
Około godziny 11:30 odbyło się przejście z opery na Wyspę Młyńską. Bardzo fajnie jest widzieć przed sobą duuużo ludzi w strojach rodem z Gwiezdnych Wojen, w tym - co ważne - także Mandalorian. Przy scenie kilka wspólnych zdjęć i miłe rozmowy.
O wcześniejszych edycjach SF słyszałam wiele i troszkę obawiałam się tłumów ludzi... jednak moim zdaniem było ich mało. Chwilami tworzyła się kolejka do centrum kongresowego, ale zazwyczaj ruch przebiegał płynnie. Chociaż myślę, że to co czekało po wejściu było warte odczekania dziesięciu minut. Na pierwszym piętrze można było obejrzeć wystawę - szczególną uwagę przykuwała 4 metrowa fregata typu Nebulon i (mój ukochany) Sokół Millennium. Piętro wyżej znajdował się chyba najbardziej oblegany games room oraz sale prelekcyjne. Niestety na żadną prelekcję nie udało mi się załapać, więc w tym temacie nie jestem w stanie nic napisać. Jeszcze wyżej można było kupić koszulki, przypinki i takie tam.
Po godzinie 18. udałam się na spotkanie z aktorami, którzy okazali się całkiem miłymi ludźmi. A gdy zapadł zmrok... Pokaz walki na miecze świetlne był dość kiepsko zorganizowany, a kilka mieczy się rozpadło... Nieważne. Było ok. Dzień uważam za udany i dobrze spędzony w fajnym towarzystwie.
Niedziela
Zaczęło się od małego niedoinformowania... Przez co przez godzinę stałam pod operą w oczekiwaniu na autokar. Na szczęście nie byłam sama. Po dojeździe do Grabowca prawie wszyscy rzucili się na jedzenie.... A później do ogniska i stamtąd szybko z powrotem. Okazało się baaardzo gorąco. Przyszedł też czas na zdjęcia przy sławnej tabliczce z nazwą ulicy. Na końcu zasiedliśmy w kręgu, żeby troszkę porozmawiać, pobawić się butami (chociaż tego nie było w planach), a niektórzy próbowali nawet śpiewać. Miło, słonecznie, sympatycznie i przy okazji poznałam wielu ciekawych ludzi.
Podsumowując - fantastycznie. Mam szczerą nadzieję, że kolejny StarForce się odbędzie, bo już planuję na niego pojechać.
Okiem Rate`a
Na StarForce 2012 po raz pierwszy spotkałem się z ekipą z Manda`Yaim. Zrobiło to na mnie duże wrażenie, gdyż miło jest pobyć z ludźmi którzy mają takie same zainteresowania jak ja. Dodatkowo duża część grupy miała na sobie naprawdę świetne zbroje.
Spotkaliśmy się pod Operą Nova, a następnie poszliśmy "w szyku" na Wyspę Młyńską, gdzie odbyło się uroczyste otwarcie imprezy. Na scenę wszedł legion 501 (grupka ludzi, która robi świetne repliki kostiumowe.) Wraz z Legioniem 501 na scenie byli członkowie M`Y - Delta13, (który zrobił świetne odwzorowanie zbroi Jango Fetta), oraz Miłosz (syn Merr-Sonna), który był w epickim pancerzu Boby Fetta wykonanym przez Merr-Sonna. W międzyczasie, gdy staliśmy tak obok sceny, udzieliliśmy wywiadu grupie z itv24 i trochę pogadaliśmy między sobą. Następnie członkowie Manda`Yaim (tylko ci, którzy mieli pancerze mando) weszli na scenę i pozowali do zdjęć. Po zejściu ze sceny również pozowaliśmy do zdjęć ale tym razem z "cywilami" ze Star Force.
Później mogliśmy się rozdzielić i oglądać atrakcje przygotowane przez organizatorów. Było ich naprawdę wiele: pojazdy i figurki lego (figurki przyniósł Araxuss), hełmy, stare komiksy Star Wars, własnoręczne wykonanemodele pojazdów i hełmów (tu udzielił się Merr-Sonn) ze Star Wars i wiele innych gadżetów na wystawie. Dodatkowo można było posłuchać różnorodnych wykładów dla starszych i młodszych o Star Wars. Dostępny był także sklep z książkami, komiksami, figurkami, koszulkami, lego i innymi fajnymi rzeczami ze Star Wars - naprawdę fajna sprawa. Na StarForce były przygotowane różne loterie i konkursy dla dzieci np. konkurs strojów. Były też pokazy walk na miecze świetlne przygotowanie przez dzieci jak i dorosłych. Niektóre walki robiły duże wrażenie.
Na koniec chciałbym Wam wszystkim podziękować za wspólne chwile spędzone na Star Force. Mogłem tam poznać wiele fajnych ludzi i się z nimi świetnie bawić. Imprezę uważam za bardzo udaną i, cóż, mam nadzieję, że powtórzymy to za rok.
Vor`e vode, oya manda!
Okiem Arakyela
Żałuję, że nie udało mi się spotkać i porozmawiać z wszystkimi członkami M`Y, mam nadzieję że będziemy mieli szanse odrobić to za rok. Na zdjęcie załapałem się też jedynie w Grabowcu, już z nielicznymi członkami naszej społeczności.
Ten rok był przełomowy, cieszę się, że nastąpiła wyraźna poprawa w jakości naszych beskarów, dzięki waszym staraniom i oczywiście nieocenionego Piotra Jassowicza, mam nadzieję, iż za rok nasze zbroje przerosną standardy amerykańskie, a my w tym wzajemnie będziemy się wspierać. Dziękuję za wspólne spotkanie, rozmowę i zabawę. Mam nadzieję, że w przyszłym roku wystąpię już tylko z ramienia M`Y.
Okiem Urthony
W dniach 7-9 września w Bydgoszczy odbył się coroczny zlot fanów Star Wars, zwany StarForce. Główne atrakcje odbyły się w sobotę 8-go września, na Wyspie Młyńskiej. Należy zauważyć, że może dzięki temu, a także być może ładnej pogodzie, nie zaobserwowałem kolejek przed Operą Nova, jak w latach poprzednich. Gośćmi byli Dermot Crowley i Nick Gillard, którzy ciekawie opowiadali o pracy przy filmach ("Powrót Jedi", nowa trylogia). Wg mnie konwent był udany, jak zawsze przyciągnął nie tylko fanów, ale i zwykłych mieszkańców Bydgoszczy i okolic. W niedzielę 9-go września fani tradycyjnie udali się do wioski Grabowiec, gdzie znajduje się jedyna w Polsce ulica nazwana imieniem postaci ze SW. Tam przy suto zastawionych stołach mogli wymieniać wrażenia nie tylko ze sobą, ale także z aktorami, którzy także pojawili się w tej miejscowości.
Okiem Dinuirara
StarForce '12 to pierwsza tak wielka akcja M`Y. Nasza frekwencja okazała się całkiem dobra. Pojawiło się nas więcej w zbrojach niż bez, i przyznam szczerze, że zaskoczyła mnie lista na forum, która rosła z dnia na dzień. Mandalorianie dorzucili swoje trzy grosze także przy organizacji imprezy (przyznam, że cieszyłem się z obowiązku prowadzenia oddziału Mando to po wodę [gdzie zresztą źle obliczyłem trasę...], to na akcję w domu dziecka, jako zastępstwo dla zepsutej nawigacji :D ). Z tego co słyszałem, również organizatorzy zauważyli pracę jaką wykonaliśmy, co zapewne zaprocentuje w przyszłości, choćby tym, że będziemy milej widziani na takich imprezach.
Okiem Ryby
Ostatnie edycje StarForce to dla mnie bardzo zalatane konwenty. W tym roku nie było inaczej, ale jak zawsze owocnie i wyjątkowo w bardzo mando-towarzystwie. Moje pierwsze spotkanie z Mand`alorem wyglądało mniej więcej w ten sposób:
Yuri: „Cześć.”
Ja: „Do auta!”
I pojechaliśmy w towarzystwie Dinuirara i Radoka wspomóc trzech szturmowców w inwazji na dom dziecka. W drodze Dinuirar awansował ze standardowej funkcji operatora nawigacji na nawigację. Pewnie dopiero w drodze Radok dowiedział się po co tak biegł z dworca.
Sama piątkowa akcja w wyżej wspomnianym domu dziecka wypadła przyjemnie, improwizowaliśmy sprawnie, dzieciaki były zadowolone i obyło się bez ofiar. Była to też dla mnie jedyna okazja na imprezie by wskoczyć w strój.
W kolejnych etapach improwi... organizacji StarForce ekipy lokalnych fanklubów z Bydgoszczy i Torunia były bardzo wspomagane przez liczną ekipę Mandalorian. Do atrakcji tego konwentu (chociaż czy SF to konwent?) można więc doliczyć: noszenie barierek w tę i z powrotem, targanie windą stolików LEGO oraz odyseję do Reala po wodę.
Oglądając zdjęcia z tegorocznej imprezy bardzo cieszy mnie duża obecność na nich mandaloriańskich zbroi, bo ile można patrzeć na szturmowców i rebelianckich pilotów? Czy StarForce 2012 się udał? Jeżeli zmobilizował wielu Mandalorian do przygotowania tych właśnie zbroi, na tę okazję, to udał się i to bardzo.
Na koniec przytoczę przemowę Mand`alora do tłumu: „...bo pójdzie na cały ten!” i niech idzie jak najdalej, bo o Mandalorianach coraz głośniej. :)
Okiem Gajowego
Śmiało mogę zacząć liczyć tegoroczny StarForce od czwartkowej nocy, kiedy to postanowiłem doprowadzić swoją zbroję do użyteczności. Z tego dłubania wyniknęło kilka lekcji w tym znana od wieków prawda, że na ostatnią chwilę nic nie wychodzi perfekcyjnie. Rankiem, pomimo paskudnego nastroju, zmotywowany przez śląską ekipę żwawo dołączyłem do przedziału który zajmowali już od bladego świtu. Tym razem nie było z nami nikogo obcego, ale myślę że i to nie przeszkadziałoby w dywagacjach na tematy starwarsowe, mandaloriańskie, ale także i takie nie całkiem oderwane od rzeczywistości. Różnice wyznaniowe, polityczne, czy kwestie ulubionego klubu żużlowego, nie potrafiły zakłucić braterskiej atmosfery. Przeszywając kolejne części kombinezonów oraz przekłuwając pęcherzyki powietrza w wizjerach hełmów, z lekkim opóźnieniem (pewnie w jakiś pokrętny sposób związanym z czapką Yuriego) dotarliśmy do Bydgoszczy - tegorocznego gospodarza StarForce.
Na miejscu zostaliśmy dynamicznie zagospodarowani przez ekipę organizacyjną - nie minęło półgodziny od przyjazdu pociągu kiedy czteroosobowy patrol Mandalorian w zbrojach rozpoczął trooping w jednym z bydgoskich domów dziecka, reszta natomiast zaangażowała się w przygotowania Opery na sobotnie atrakcje. W obu miejscach można było liczyć na wiele uśmiechu - jakiś dzieciak postanowił przemalować kredkami broń Radoka; natomiast u nas, narodził się kawał o tym, ilu mandalorian potrzeba do powieszenia baneru. Zmęczeni i głodni, ale zarazem zadowoleni, rozeszliśmy się po kilku godzinach do różnych akademików, co niestety rozbiło lekko naszą grupę. Przyznać trzeba że nie ma to jak jedna 'szkoła noclegowa', gdzie schronienie mogą znaleść wszyscy fani - najlepiej nie oddalona o kilka kilometrów od miejsca konwentu.
Piątkowego wieczoru udało mi się jeszcze dotrzeć na spotkanie z Gośćmi Specjalnymi tegorocznego Zlotu - Nickiem Gillardem i Dermotem Crowleyem. Być może senność i spóźnienie na ten punkt programu, spowodowały że odebrałem go jako śmiertelnie nudny. Z drugiej strony nie ma co się dziwić oczekiwaniom jakie nabrał każdy kto był rok temu na podobnym spotkaniu z rewelacyjnym Jeremym Bullochem.
Po ponownym pokonaniu czterech tramwajowych przystanków dzielących nas od akademika, wreszcie pojawiła się możliwość by spokojnie usiąść na własnych czterech literach, i porozmawiać z zajmującymi sąsiednie pokoje przyjaciółmi z M`y, czy TISW. Powrót do własnego łóżka był niestety utrudniony przez okupujący korytarz Legion 501, co znacznie wydłużało wyczekiwany od dawna sen. Konwenty jednak mają swoje prawa, wszak nie na codzień jest możliwość spotkania tak wielu znajomych.
Sobotni poranek jednych przywitał wcześniej niż drugich. Nie minęło kilka godzin od integracji na korytarzu, a Merr-Sonn, jeden ze zbrojmistrzów M`y, już zrywał się z łóżka, by wprowadzić kilka szczegółów do hełmów swojej roboty. Wielu przypadkowych obserwatorów witało ten widok z lekkim rozbawieniem, ale i sporym zaciekawieniem. Okazało się że mandaloriański inżynier w każdych warunkach portrafi stanąć na wysokości zadania!
Wyrychtowani mando, samochodami, tramwajem lub pieszo, dotarli pod Operę skąd ruszyła nieco mniej widowiskowa wersja parady. Przyznać się jednak muszę że to kolejna już na którą się spóźniłem. Pozwoliło to jednak całkiem spokojnie przebrać się w pomieszczeniu jeszcze nie dawno obleganym przez ludzi w strojach. Okazało się że po wprowadzonych usprawnieniach potrafię przebrać się praktycznie sam, czego nie można było powiedzieć o koledze okrzykniętym tape-trooperem. Jeśli to czytasz - rzepy, paski, to rewelacyjne rozwiązanie! Znacznie bardziej poręczne i ekonomiczne, w porównaniu z kilometrami taśmy klejącej!
Po dotarciu na Wyspę Młyńską i oficjalnym otwarciu zlotu, na scenie miała miejsce prezentacja Legionów, tymczasem pod sceną kotłowali się już mandalorianie. Zarówno po cywilu jak i w zbrojach - całkiem profesjonalnych oraz nie całkiem. Niebawem też zaproszono nas na scenę, gdzie zostaliśmy zaproszeni jako... 'Organizacja Niezrzeszona'. Spontanicznie zaprezentowani przez rewelacyjną FaultFett pokazalismy się ludności Bydgoszczy.
Mimo szczerych chęci nie było nam dane szybko obejrzeć wystawy udostępniane w Operze. Nim to nastąpiło Korpus Medyczny reprezentowany przez Radoka sprawdził się w całkiem niegroźnej, ale niewątpliwie potrzebnej 'akcji ratunkowej'. Chwilę później pod ostrzałem pytań znalazło się dwoje fanów, gotowych zaciągnąć się w struktury Manda`yaim. Wspomnieć też należy o wsparciu logistycznym jakiego udzielił niewielki oddział Mandalorian, wybierając się do pobliskiego supermarketu po wodę.
Po tych przygodach udało mi się dołączyć do reszty braci, zwiedzających wystawę, większą grupą spotkaliśmy się też na penelu z tłumaczami, oraz Jackiem Drewnowskim. Każdy z ulgą powitał miękkie krzesła, które w połączeniu z miękkim głosem naszej weteran, pozwalały prawdziwie odpocząć po poprzednich wojażach. Najbardziej zmęczony tempem ostatnich dni i godzin, wydawał się Radok - pozory potrafią jednak mylić! Uważny obserwator dostrzegłby że choć wyglądał jakby spał, ręce ciągle trzymał na broni - gotów jej użyć w razie potrzeby!
Zrzucenie beskar`gamów znacznie rozluźniło atmosferę, jednak po krótkim przyjrzeniu się Gościom Specjalnym, Mandalorianie znowu rzucili się w wir pracy w Operze. Nie przegapiliśmy jednak pokazu walki na miecze świetlne, który, choć nie pozbawiony potknięć organizacyjnych i problemów technicznych, był dla mnie bardzo wyjątkowy.
Ciężko zliczyć z ilu części zbudowana jest atmosfera wieczornego szoł, ale widząc chłopaków wywijających lightsaberami, przy akompaniamencie muzyki filmowej, potrafię dać ponieść się wyobraźni - zamiast FX'ów zobaczyć prawdziwą broń, i na chwilę uwierzyć że tuż obok nie stoi fan StarWars, a Darth Maul we własnej osobie. Właśnie wtedy dotarło do mnie że jeszcze wiele lat musi minąć zanim wyrosnę z Gwiezdnych wojen.
Niedzielna wycieczka do Grabowca, na ulicę Obi-Wana Kenobiego jest stałym, i niezwykle potrzebnym elementem StarForce'a. Tu prawdziwie można odpocząć od radosnego zgiełku poprzednich dni. Przy ognisku z kiełbaską, czy na trawie pod tabliczką z nazwą ulicy, łatwiej znaleść czas na spokojną rozmowę, wpomnienia, żarty i plany na przyszłość. Niestety, wszystko co dobre musi kiedyś się skończyć - podstawione autokary zabrały większość fanów, reszta rozjechała się siebie prywatnymi samochodami. Na placu boju zostałem sam, z Rybą, który wspaniałomyślnie zaproponował mi nocleg w Toruniu. Mimo najszczerszych chęci, nie udało nam się zbyt długo udawać że konwent jeszcze się nie skończył - wkrótce zrobiło się zimno, zaczęły gryźć komary, a kiebłaski wychodzić bokiem.
Tegoroczny StarForce na pewno pobił jedne a ustanowił kolejne rekordy. Gdzieś w cień chowa się zeszłoroczny sukces manda`yaimowych koszulek, w porównaniu z liczbą zbroi w których przybyliśmy teraz. Już sama ilość osób na zdjęciach robi wrażenie, a z pewnością na żadnym nie ma wszystkich! To jednak jednak jedna z naprawdę wielu nauczek na przyszłość - na kolejnym StarForce możemy obiecać niemal 100% frekfencję na zdjęciach! Czy pobite zostaną kolejne rekordy? Zobaczymy...
Z całą pewnością organizatorzy SF chętnie zobaczą nas w Toruniu, zarówno w charaterze gości, jak i pomocy w organizacji tego wspaniałego wydarzenia!
Okiem X-Yuriego
StarForce, odbywający się na zmianę w Toruniu-Bydgoszczy ma jedną ważną dla mnie cechę - jest jedynym cyklicznym konwentem, którego odwiedziłem dotychczas WSZYSTKIE edycje. Nie mogło mnie (...choć były takie obawy) zabraknąć i w tym roku - zwłaszcza że miała to być edycja wyjątkowa dla Manda`Yaim.
Niestety, podróż z mojej mieściny do Bydgoszczy/Torunia nie jest łatwa (ach, mieszkać np. w Poznaniu...), znaleźc bezpośrednie połączenie pociągiem było wręcz niemożliwym. Na szczęście dzięki gościnie KatharSISa (jego rodziców : )) do Katowic mogłem przyjechać już w czwartek wieczorem, przez co z tegóż miasta bezpośrednim pociągiem wyjechaliśmy (w trójkę, ja, Radok, KatharSIS) w piątek już parę minut po piątej rano (czyli o porze na którą dostać się odemnie do Kato inaczej-niż-samochodem się nie da, no a samochodu brak...). Podróż (do której w Piotrkowie dołączył Gajowy) upłyneła dość dobrze, mieliśmy przedział tylko dla siebie (kubły i rozmaita broń chyba odstraszały ludzi) - osobiście na nudę narzekać nie mogłem, bo przez bite 8 godzin nieustannie szyłem ostatnie "Części miękkie" do swej zbroi.
Sam (opóźniony) dojazd do Bydgoszczy był ciekawy - na dzień dobry po dotarciu do obiektu zlotu zostałem przez Rybę zapakowany do samochodu, i (po dotarciu z dworca Dinuirara i Radoka) pojechaliśmy do Domu Dziecka. Byliśmy tam już-spóźnieni jakieś 20 minut jeśli dobrze pamiętam, całość więc odbywała się dość szybko - moje pierwsze ubranie KOMPLETNEJ zbroi (której sporą część części miękkich uszyłem w drodze, w pcoiągu, przypominam) miało więc miejsce w dość ekstremalnych warunkach - uśmiechy dzieciaków były jednak tego warte. Co prawda wątpie czy wiedziały z jaką grupą ze świata SW należy mnie (Nas, obecnych Mando) wiązać, ale... mniejsza o to. Po domu dziecka odwiedziliśmy Olympic Bowling Center, czyli miejsce gdzie dzień później miało miejsce afterparty, i pozowaliśmy tam, wraz ze szturmowcami i jednym Jedi do promocyjncyh zdjęć. Bardzo ciekawa sprawa. Reszta dnia/wieczoru upłyneła nam na zwiedzaniu Bydgoszczy (czytaj: dość omackim odprowadzaniu części Mando do akademików) i wizycie na kameralnym spotkaniu z aktorami - na którym to niestety dało znać o sobie moje zmęczenie (poprzednie noce spałem odpowiednio trzy i półtorej godziny...) i przysneło mi się, zwracając na siebie uwagę paru osób - na szczęście nie powszechną. Po spotkaniu wraz z Dinuirarem i jego siostrą udałem się do jego mieszkania - czyli miejsca gdzie miałem spędzić najbliższe 3 noce. W niezwykle... przyjaznej? domowej? atmosferze u niego w mieszkaniu, zamiast dość szybko paść zmęczonym, jeszcze sporo przegadaliśmy na rozmaite tematy - przede wszystkim Mandaloriańskie. W koncu poszliśmy spać...
Sobota, główny dzień konwentu, była... niezwykle intensywna. Od momentu ubrania swej zbroi (w której spędziłem jakieś 6 godzin), aż do wieczora, pojechania z powrotem do Dinu, praktycznie cały czas coś robiłem (robiliśmy!), zarówno jeśli chodzi o zwykły trooping (...mam wrażenie że zrobiono mi w sobotę więcej zdjęć niż dotychczas przez całe życie!) jak i bardziej... questowe sprawy, typu ogarnianie opery po jej zamknięciu dla zwiedzających (stoły, pudła, wszystko...) czy noszenie barierek (ładna scena, swoją drogą, pokaz się kończy, ludzie ledwie się odsuneli, a tu dopada grupa ludzi do barierek, w sporej części Mandalorian, każdy bierze jedna i wzium do Opery...) czy też... wyprawa po wodę do Reala (oddalonego nie-tak-znów-mały-kawałek od Opery). Poszło nas 6 osób. Wszystkie w zbrojach (acz w większości bez hełmów i broni). Reakcje ludzi były ciekawe, zwłaszcza pani kasjerki, która najpierw dziwnie popatrzyła na Dinuirara, ale jeszcze "w normie", a później zauważyła że obok stoi 5 kolejnych osób "jego rodzaju" - wtedy już jej mina ładnie się zmieniła w coś co można opisać jako "kolejny TEGO TYPU dzień...". Wieczorem, gdy większość fanów udała się do Olympica, na AfterParty, ja wraz z Dinu udałem się z powrotem do niego, gdzie na dobrą sprawę też mieliśmy czteroosobowe AfterParty - siedzieliśmy i gadaliśmy (znów, o Mando) do 3ciej!
Niedziela to coś co powinno byc na każdym konwencie - PEŁEN luz! Po raz pierwszy zostałem na SF na niedzielę i wybrałem się do Grabowca (wcześniej powstrzymywały mnie kwestie braku sensownego powrotu...) i widzę jak wiele dotychczas traciłem. W samym Grabowcu nie działo się zbyt wiele co prawda, ale to jest właśnie jego zaletą, po 2 intensywnych dniach w końcu można było przysiąść, pogadać (przy rozmaitym jedzeniu!) - nic nie odciągało od rozmów! Żadnych atrakcji, konkursów, prelekcji, wystaw! No i tabliczka z nazwa ul. Obi-Wana Kenobiego : D ! Po Grabowcu, po powrocie do Bydgoszczy wraz z Dinu i jego siostrą udaliśmy się na dworzec, po bilet dla mnie, a następnie do nich do domu, gdzie... tak, znów gadaliśmy o Mandalorianach. Aczkolwiek tym razem poszliśmy ciut szybciej spać.
W poniedziałek z samego rana zostałem odprowadzony przez Dinu na dworzec, i tam wsiadając w pociąg, zakończyłem swoją przygodę z tegoroczną edycją StarForce'a... teoretycznie! Praktycznie, mój wyjazd jeszcze trochę trwał, odwiedziłem po drodze pewną bliską osobę, a we Wrocławiu spotkałem się z Hashhaną i Urthoną (który o użyczył mi podłogi na noc Poniedziałek-Wtorek) i do Wodzisławia dotarłem dopiero we Wtorek, około 13. Cała wyprawa trwała więc od wieczora w czwartek do południa we wtorek, całkiem nieźle.
Podsumowując, StarForce... się udał, to najlepszy jak dotychczas zlot w jakim uczestniczyłem zarówno jako uczestnik jak i ktoś widzący sporo zaplecza 'jak to się odbywa' i dorzucający trochę swoich rąk "przy noszeniu."
Dziękując, musiałbym wymienić masę osób. Każdy wie czym się zasłużył a czym podpadł, zresztą. Będzie więc tylko jedna grupka podziękowań:
Dla rodziców KatharSISa, za ugoszczenie mnie w nocy Czw-pt i Dla rodziców Dinuirara/Aranei, za ugoszczenie mnie aż na 3 noce. No i dla Urthiki, również za ugoszczenie : ) Mam nadzieję, Dinu/Kath, że przekażecie (jeszcze raz!) im gorące podziekowania odemnie.
No i na koniec, jedna sentencja: "Było epicko. A to dopiero początek."
Więcej zdjęć:
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|