Odejść Daleko
 
Arakh wreszcie mógł odrobinę odpocząć. Powoli doczłapał się do ustawionej pod
oknem ławy i usiadł na niej. Ostrożnie obrócił się i wyjrzał przez szybę – w oddali błyszczał
migoczący płomień ogniska i ruchliwe zarysy Mandalorian ucztujących i żywo ze sobą
rozmawiających. Arakh wcale nie stronił od tego rodzaju przyjęć, jednak od czasu pamiętnej
kłótni w głównej sali musiał więcej odpoczywać – ciasny opatrunek w poprzek prawej piersi i
wciąż kłująca rana pod nim nazbyt wydatnie dawała mu znać o swoim istnieniu...
Mando oparł się plecami o okno, przymknął oczy i powoli przeciągnął się. Nie tknął
tego wieczoru ani pinty ciemnego piwa; środki przeciwbólowe powinny lada moment zacząć
działać. Dobrze, że skończyło się na lekarstwach; niewiele brakowało, a leżałby teraz pod
grubą, kamienną płytą grobowca z wyrżniętym nań swoim imieniem ku wiecznej pamięci...
Owego pamiętnego dnia (choć raczej mało kto chciałby o nim pamiętać...) Arakh jak
zwykle majstrował przy swoich aparaturach elektronopromieniowych – przenosząc z kuźni
świeżo spieczoną katodę do nowego urządzenia, przechodził obok głównej sali, z której
doszło do niego mnóstwo niecodziennych, gwałtownych odgłosów. Instynkt
samozachowawczy polecił Mandalorianinowi pozostawienie spraw samych sobie, jakimi by
nie były, jednak fakt stania się „międzyklanowym łapiduchem” (lub po prostu doktorkiem,
który nie raz zdołał życie rannemu uratować) Arakh poczuł się w obowiązku zajrzeć w
tumult, w razie, gdyby okazał się tam jednakowoż potrzebny. Ostrożnie odstawił więc swoją
część na parapet okna nieopodal, opatrzył ją stosowną karteczką – „Tykanie grozi urwaniem
palców i/lub bezpłodnością” – i z wolna zajrzał do sali.
Między kolumnami kłóciły się ze sobą dwie małe grupki Mandalorian. Ci Mando,
którzy nie zajęli żadnej ze stron, próbowali załagodzić sytuację, uspokajając raz jednych, raz
drugich. Arakh z wolna podszedł do zbiegowiska. Kilku braci rozpoznało go i machnęło mu
ręką na powitanie; doktor odwzajemnił gest...
Wtem jedna z grup Mandalorian – kilku wojowników – w okamgnieniu wyciągnęło
broń. Zaczęło się.
Padło kilkanaście strzałów. Złośliwy los chciał, że nie ucierpiała żadna z kłócących się
stron; większość pocisków trafiło w kolumnadę, jednak niektóre ugodziły Mando chcących
załagodzić konflikt...
Przez wrzawę przebił się oskarżający krzyk jednej z Mandalorianek: „Patrzcie, co
zrobiliście!...” Strzały, które trafiły w zgromadzonych wojowników, trafiły ich bardzo
poważnie. Na ziemi leżało i wiło się z bólu co najmniej trzech braci. Po kilku sekundach
osłupienia ocaleni rzucili się im na pomoc. „Doktor, gdzie jest doktor?... Doktora!...
Arakh!...”
Pech chciał, że jednym z leżących na ziemi w kałuży krwi był właśnie Arakh.
Pocisk wcisnął mu się idealnie między lewy napierśnik a płytę obojczyka. Mando
dyszał i podkurczał nogi z bólu; z wielkim trudem sięgnął do prawego karwasza i dołączył od
niego jeden z przyrządów; następnie próbował zbliżyć go do rany, jednak upływ krwi powoli
robił swoje... Zaraz rzuciło się do niego kilku braci. Arakh widział to jak przez mgłę; szybko
opadł z sił, nie wiedział, czy wciąż trzyma odczepiony od karwasza przyrząd, czy już go
upuścił... W tle zamajaczyło mu parę znajomych zbroi. W tym ta zielono-pomarańczowa...
Potem zrobiło się zupełnie czarno. I zimno.
Jak blisko Arakh był odejścia daleko, dowiedział się kilka dni później, gdy ocknął się
we własnym łóżku doglądany przez jednego z vode. Utracił mnóstwo krwi, jednak wykonana
na czas transfuzja uratowała mu życie.
Zawieszona na krześle obok łóżka kamizelka była dziurawa na wylot. Arakh chciał po
nią sięgnąć, jednak gdy tylko naprężył się, by się podnieść – syknął z bólu. Lewą połowę
torsu miał niemalże całą obandażowaną, zaś rana pod nią bolała go wyjątkowo srogo.
Opiekujący się nim Mandalorianin, na pytanie, jak zdołali zatamować krwotok i wykonać
uzupełnienie krwi, odparł: „Twoje instrukcje, no i medpakiet...”
– Tak, potwierdziły się słowa mistrza... – pomyślał wtedy Arakh. – Istotnie,
Mandalorian dzieli się na tych, którzy potrafią używać medpakietów, i tych, których się
grzebie...
I tak oto minęło kilka następnych dni, w czasie których wydawało się, że wszystko
wróci do normy. Mandalorianie, którzy wyciągnęli wtedy broń, zostali przez Mandalora
dotkliwie ukarani. Teraz, gdy ich kara dobiegła końca, łapczywie rzucali się na pieczyste przy
wspólnym ognisku. Arakh nie miał im za złe ich zachowania wtedy w sali – karę ponieśli;
bardziej było mu przykro, że nie pomyśleli wtedy, jakie mogą być konsekwencje ich
zuchwałości. Trochę też było mu ich żal – zwłaszcza, że ich znał, nawet całkiem nieźle...
Los jednak nie chciał spokojnej rzeczywistości. Niedługo po wydarzeniach w sali
kolumnowej społeczność Mandalorian dotknęła wielka strata, aczkolwiek – jak się okazało –
całkowicie niezwiązana z pamiętną kłótnią.
Niedługo po wydarzeniach w sali kolumnowej Mandalor odszedł daleko.
Ognisko i pieczyste odprawiono właśnie na jego cześć. Wszyscy Mandalorianie
ucztowali i wspominali wodza oraz jego czyny z rozrzewnieniem, dumą i radością, jakby
Mandalor wcale nie spoczywał pod białą płytą stojącego nieopodal grobowca... Chwalebne
opowieści i podziękowania przy kolejnych łykach ciemnego piwa maskowały smutek i
niepewność tego, co będzie jutro. Wiodący prym w zgromadzeniu nowy Mandalor, siedzący
w wypolerowanym pancerzu pod szkarłatną peleryną, zdawał się tego nie zauważać, ale nie
można mu było zarzucić, że niczym się nie przejmuje – gdyby tak było, nie uznano by go za
Mandalora i nie oddano mu hołdu...
Arakh w tym czasie chciał dwóch rzeczy na raz. Przeżyć to wszystko i ze wszystkimi
braćmi, i samemu. Do tego drugiego wykorzystał fakt konieczności odetchnięcia w czasie
ucztowania, ze względu na wciąż dającą o sobie znać ranę. Teraz, siedząc w komnacie z
obrazami poświęconymi historii Mandalorian, w tym i żegnanego Mandalora, miał okazję do
kilku przemyśleń.
– Boli jeszcze, co? Ee, ale będzie dobrze...
Arakh usłyszał znienacka znajomy głos. Natychmiast obrócił się w stronę jego źródła
– po swojej lewej stronie dojrzał stojącą przy ścianie, oglądającą z bliska jeden z obrazów
postać w dziwnie znajomej, zielono-pomarańczowej zbroi...
Mandalor! W sensie nie ten, który siedzi razem z ucztującymi, ale ten, którego pamięć
właśnie jest czczona...
Arakh znieruchomiał. Mandalor spostrzegł to, i lekko przekrzywił głowę.
– Hmm? – chrząknął.
– J-jak to?... Po co to wszystko? Czemu ma służyć ten grobowiec?... – wyjąkał
zaskoczony Arakh, próbujący jak najbardziej sensownie objąć zaistniałą sytuację.
– Noo, w grobowcu jest pochowany Mandalor. Po to zwykle robi się takie rzeczy.
– To czemu tu jesteś?
Zanim Mandalorianin zdążył ułożyć sobie w głowie jakiś prawdopodobny zarys tego,
co mogło się zdarzyć, usłyszał odpowiedź:
– A czemu niby mam nie być?...
Arakh był w kropce. Przetarł ślepia swego hełmu, ale postać pod ścianą jak stała, tak
stała. Dotknął czoła – gdyby miał gorączkę, hełm by się nagrzał, tu tymczasem nic takiego nie
miało miejsca.
– Pewnie leki przeciwbólowe zaczęły działać... Prosiłem, by mi do mięsa nie dolewali
piwa, a tak pewnie coś dolali, i zaczęły się zakichane skutki uboczne... – zaczął półgłosem
mamrotać Mando, zwieszając głowę i ponownie przecierając oczy katowskiego wizjera.
Jednak gdy tylko podniósł głowę, ujrzał... Stojącego tuż przed nim Mandalora w zielono-
pomarańczowej zbroi. Wódz był kilkanaście centymetrów od niego.
Bdziong. Mandalor dźgnął Arakha prosto w czoło wyciągniętym wprzód niczym lufa
miotacza palcem wskazującym.
Bdziong, bdziong, bdziong. Mandalor żgnął jeszcze trzykrotnie. Arakh potrząsnął
głową, i uwierzył, że to, co (albo raczej kto) stoi przed nim, to nie jest wytwór jego
wyobraźni.
W okamgnieniu zrobiło mu się potwornie głupio. Miał ochotę paść plackiem przez
wodzem i ubłagać wybaczenie za brak należytej czci, jednak Mandalor stał zbyt blisko, by
Arakh mógł się podnieść.
Wódz schował palec wskazujący i stał teraz z założonymi rękami, lekko kiwając
głową. Zawsze był bardzo sympatyczny i w sumie żganie paluchem „niewiernego” po hełmie,
by ten uwierzył, nie byłoby dla niego czymś wcale dziwacznym...
– Proszę o wybaczenie... – odezwał się nieśmiało zabandażowany Mando.
– Jasne... Teraz już wiesz, co znaczy „tylko odszedł daleko”... – odparł Mandalor, z
powrotem obracając się w stronę ściany z obrazami i powoli podchodząc do niej.
– Więc wciąż tu jesteś, tak? – rzekł Arakh po chwili milczenia.
– Pewnie. Chyba nie sądzisz, że ktoś taki, jak Mandalor, zniknie w jeden dzień, nawet,
jeśli oznacza to grobowiec i te sprawy – powiedział wódz, jakby była to najoczywistsza rzecz
na świecie. – Ci tutaj też tylko odeszli daleko. Nigdy nie zostawią swoich... – dodał, patrząc
na postaci na malowidłach.
Arakh powoli, by nie naruszyć rany, obrócił się do okna i zerknął na ognisko. Uczta
trwała w najlepsze. Gdyby tylko oni mogli zobaczyć...
– Czemu ja? – zapytał.
– A czemu nie? – odrzekł Mandalor. – To, że jesteś młodszy rangą, nie znaczy, że
jesteś gorszy... Jesteś jednym z wielu ogniw spajających świat Mandalorian, pamiętaj o tym.
No i najwyraźniej miałeś wątpliwości co do sensu odejścia daleko... Teraz już chyba wiesz,
jak to wygląda, nie?
– Tak, racja... – odpowiedział Arakh, i zaraz dodał: – Shev`tal, ale dlaczego teraz?...
Po tym, co się zdarzyło w sali, jeszcze to...
– Nie ma się wpływu na wszystko... Tak musiało być... – mruknął wódz.
– Brakuje nam ciebie... – wydusił z siebie obandażowany.
– Wiem, że dacie sobie radę. Jesteście Mando. Przejdziecie każdą trudność,
zaciśniecie zęby i zrobicie swoje... Jak zawsze...
Arakh lekko uśmiechnął się. Coś w tym było...
– Nie żałujcie tych, którzy odeszli daleko. Żałujcie tych, którzy odeszli trochę bliżej –
dodał po chwili Mandalor.
– Mm... Co masz na myśli? – zapytał nieco zaskoczony Arakh.
– A zdjęcie jakich dwóch Mando ustawiłeś dzisiaj na półce nad stołem w
laboratorium?
Skąd wiedział?... Arakh istotnie oprawił w ramkę fotografię dwójki przyjaciół, którzy
po kłótni wśród kolumn odeszli i deklarowali nie wracać. Wielu Mando ciężko to przeżyło.
– No tak, ale... Co zrobić...
– To, co zwykle. Nie jesteście źli. Jesteście, a właściwie jesteśmy jak jedna, wielka
rodzina...
Wódz podszedł do okna, cicho dzwoniąc ruchomymi elementami zbroją.
– Choć czasem może wystarczy po postu zaczekać dłużej... – dodał.
Arakh również spojrzał za okno. Przy ognisku zrobiło się jakieś zamieszanie, ale
raczej radosne – ktoś przyszedł i dołączył do uczty. Obandażowany wytężył wzrok... Mando
z fotografii?
– Idź do nich. Niech nie świętują bez ciebie. Też jesteś tam ważny – rzekł Mandalor,
lekko kiwając głową.
Arakh powoli wstał i ruszył ku drzwiom. Nie wiedział, co odpowiedzieć wodzowi na
pożegnanie... Bo w sumie jakie to pożegnanie, skoro on wciąż tu jest? I będzie? Wojownik,
zanim wyszedł, obrócił się jeszcze – Mandalor stał przy oknie i spoglądał na niego; uniósł
jedną z dłoni z kciukiem w górę. Kiwnął tez głową.
Arakh również kiwnął głową. I powoli wyszedł dołączyć do reszty przyjaciół.


Arakh Ha`an
 

Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 21,822,121 unikalne wizyty