Członek: Dejmous
 
Imię: Dejmous
Pseudonim artystyczny: Dejmous
Kryptonim operacyjny:
Ranga: Mando`Evaar
Planeta pochodzenia:
Kolor oczu::
Kolor włosów:

pozostać tam na długo gdyż moi rodzice po wojnie domowej zostali wygnani na Concoride gdy miałem zaledwie rok. Zrodzony i wychowujący się wśród Straży Śmierci byłem od młodego wieku zgorzkniały wobec pacyfistycznych władz Mandalore. Dorastając otrzymałem standardowy trening oraz wiedzę o naszej tradycji jak ludu wojowników a nie polityków. Wybuch wojny między Separatystami i Republiką miał okazać się przełomem na który czekaliśmy latami aby odzyskać nasz dom od fałszywych Mandalorian.

dowódców zaczęliśmy prowadzić akcje zaczepne i terrorystyczne takie jak: Atak na krążownik republiki aby wzbudzić ich podejrzenia wobec Satine

Detonację pomnika w Sundari w momencie przybycia Jedi Próbę zabicia Satine w drodze na Coruscant przy pomocy podwójnego agenta i droidów separatystów Zabicie Premiera Jereca Kolejną próbę zabicia Satine.. Wtedy te akcje wydawały mi się warte kosztu życia moich braci i sióstr... Wszyscy byliśmy niezadowoleni owocami współpracy z separatystami zakończenie współpracy nadeszło gdy doszło do walki Hrabiego Dooku oraz alternatywnych źródeł jak na przykład wioska łatwo wiernych głupców na Carlac, w tym samym czasie pojawiła się dla nas okazja aby odgryźć się Hrabiemu. Lux Bonteri były senator separatystów również poszukujący zemsty na Dooku chciał nam przekazać informacje o jego położeniu tylko by wbić nam nóż w plecy sprowadzając Jedi zabijać kilku naszych braci. Sytuacja zmusiła nas do ponownej relokacji naszej siedziby operacyjnej i przyjęcie bardziej defensywnej postawy oczekując na okazję do działania. Zachód gonił zachód a my byliśmy zmuszeni do patrolowania i pełnienia wart okropna rutyna uśpiła zmysły wielu braci na to co miało nadejść. plotki o wielkim dniu odbicia Mandalory zaczęły coraz bardziej się rozprzestrzeniać, w kolejnych dniach zasoby różnego rodzaju zaczynały napływać do naszych obozów w zawrotnym tempie, a przed nami została postawiona misja na Tatooine aby przebić się do pałacu niejakiego Jabby. Moje życie można powiedzieć że zaczęło się na Sundari lecz nie było dane mi Parja i Arany z klanu Saxon Domu Vizsla byli moimi rodzicami częścią tradycjonalistów przepędzonych ze swojego domu. Przywódca Pre Vizsla znalazł sprzymierzeńców wśród separatystów i ich Pre Vizsli który został zraniony mieczem świetlnym hrabiego. Pozbawieni wsparcia i zapasów zaczęliśmy poszukiwać tych surowców z Rutynę dni przełamał powrót dowódca Pre Vizsli wraz z dwoma Zabrakami, Bo-Katan dowodziła naszą częścią sił, opór był godny podziwu ale finalnie nie był wystarczający, otoczyliśmy Jabbę tym samym zapewniając ostatni fragment układanki dla naszej ostatecznej misji. Satine oraz jej pokojowe podejście do rządzenia, mieliśmy udawać bohaterów aby zdobyć przychylność Mandalorian. Gdy tylko przewrót na Mandalore okazał się sukcesem, dość krótkim gdyż do pałacu domagając się pojedynku przybył Zabrak Maul. Pojedynek był zacięty lecz wynik jego był gorzką pigułką do przełknięcia sytuację tylko pogorszyła Bo-Katan która rozbiła nas na 2 frakcje. Pozostałem wtedy u boku Maula gdyż ledwo co wróciłem do mojego domu nie po to by znów z niego uciekać. W ciągu kilku dni sytuacja na Mandalorze drastycznie się pogorszyła gdy syndykaty zaczęły panoszyć się po ulicach już wtedy w mojej głowie zaczęły pojawiać się myśli o odejściu i dołączeniu się do Bo-Katan bo przy pomocy moich rąk zmieniony został jeden niekompetentny jeździec trzymający uzdę na drugiego okrutnego. Dzień w którym zebrałem się na odwagę by opuścić Mandalore i szukać Bo-Katan przy opuszczeniu orbity widziałem tylko nadciągające statki Republiki i Mandalorian, przez moją głowę przeszła tylko myśl że Bo-Katan wybrała okupację republiki nad rządy Maula. Nie zgadzając się z jedną ani drugą stroną udałem się na Tatooine poszukując kredytów na przetrwanie, Huttowie po pewnym czasie odłączyli się od Maula co sugerowało mi tylko iż Mandalora padła pod lejce Republiki i Bo-Katan. Stałym przychodem dla mnie stało się szmuglowanie towarów każdego rodzaju dla różnych organizacji i osób dość popularny zawód w tych stronach. Doszły mnie również wieści o rekonstrukcji republiki w Galaktyczne Imperium oraz ich zmiany systemu rządów spodziewałem się że republika nie jest święta lecz chyba moja skala kończyła się na korupcji oraz leniwym biurokratycznym zarządzaniu a nie na krwiożerczej tyranii. Jak na tak ryzykowną pracę w końcu musiałem trafić na problemy większego kalibru niż mogłem samemu sobie poradzić, zostałem zestrzelony nad jakąś mroźną planetą przy próbie ucieczki od grupy piratów przewożąc bronie przez Sektor Barton. Poraniony, ze zniszczonym statkiem a co gorsza uszkodzonym pancerzem utknąłem na tej zaściankowej planecie. Informacje uzyskane przed niefortunnym lądowaniem dostarczyły mi następujących rzeczy: planeta jest zamieszkana ale nie posiada portu kosmicznego co drastycznie zmniejszyło moje szanse na naprawę statku jak i morale ten moment uznałem za koniec mojej kariery przemytnika. Pozbierawszy co uznałem za przydatne zacząłem poszukiwać śladów cywilizacji, parę dni minęło zanim zdążyłem zobaczyć na horyzoncie struktury wyglądające Władca domu oraz jeden z Zabraków obmyślili plan jak zdyskredytować Księżną na zbudowane przez rozumne istoty szczęście jak zwykle mnie zawiodło i był to opuszczony posterunek republiki w którym znalazłem parę grobów klonów sądząc po hełmach. W następnych dniach rozgościłem się ustawiając prymitywne pułapki, oraz miejsce do ogrzania się i spania. Polowania były ryzykowne w tych warunkach dlatego preferowałem większe cele gdyż oferowały one mi możliwość zdobycia jedzenia na parę dni w jednym wypadzie jak i zazwyczaj posiadały futra którymi starałem się ogrzać chłód mojego nowego domu oraz siebie ubranie. Po jednym polowaniu grupa lodowych praków mocno mnie pokiereszowała co oznaczało dla mnie czas na wylizanie ran mając już jedzenia pod dostatkiem na co najmniej tydzień skupiłem się na mapowaniu okolicy którą wyeksplorowałem oraz w kolejnych polowaniach na jakich regionach jeszcze nie byłem. Jednakże moje plany musiały zaczekać gdyż napatoczyli się goście nie będąc pewny czy są to istoty rozumne czy jakieś dzikie zwierzę którego wcześniej nie spotkałem przyczaiłem się czekając aż wpadną w moje pułapki. Słyszałem że porozumiewają się między sobą w jakimś języku nieznanym mi, grupa 3 zaczęła przeczesywać teren bazy gdy tylko nadarzyła się okazja i się rozdzielili zacząłem ich atakować z zaskoczenia niestety finalnie dwóch musiałem zastrzelić lecz jednego udało mi się schwytać oraz przesłuchać. Za systemem jaskiń w którym żyli pozostali banici z jego bandy miała znajdować się osada, zaproponowałem więc mu ofertę on mnie zaprowadzi a ja go nie zabiję. Okazał się dość rozsądną kreaturą i nie odrzucił mojej oferty, następnego dnia wyruszyliśmy po długiej pieszej wędrówce po tunelach wyprowadził mnie na klif z widokiem na wioskę w tundrze. Podziękowałem mu oraz dodałem że jeżeli będzie mnie próbował odnaleźć i pomścić swoich kamratów po moim trupie zadbam że będzie to ostatni błąd jego życia oraz reszty jego gangu. Nawet nie masz pojęcia z jaką ulgą westchnąłem gdy zobaczyłem że wioska nie jest zdezerterowana. Osada była zarządzana przez byłych niewolników którzy wydobywali tu przyprawę, przed laty miał miejsce tu bunt gdzie wszyscy ich oprawcy zostali zabici a niewolnicy odzyskali wolność od tego czasu zajmują się uprawą roli oraz wspierają się dalej handlem przyprawą z przemytnikami pojawiającymi się okazjonalnie. Bandyci z jaskiń dawali się wiosce we znaki i okradali ich z plonów jak i wszystkiego co byli w stanie zrabować od słabo bronionych mieszkańców. Zasugerowałem rozwiązanie problemu przez zawalenie wszystkich wejść z tej strony co może zaowocować zawaleniem całego systemu i pozbycie się banitów. Moja sugestia początkowo spotkała się ze sceptycyzmem że nie posiadali materiałów wybuchowych w takiej ilości, powiedziałem im wprost że posiadam dość spore doświadczenie w wykonywaniu takich bomb. Cały dzień spędziłem na odświeżaniu sobie wiedzy której sądziłem że nigdy nie będę potrzebować i wykonując rzeczy z których nie do końca jestem dumny gdyż za mocno przypominały mi od mojej przeszłości jako terrorysty. Gdy noc zapadła z torbą pełną bomb wyruszyłem mieszkańcem który miał znać wszystkie wejścia od tej strony po drodze porozmawialiśmy dowiedziałem się że on sam był kiedyś częścią tego gangu oraz że wioska należała do niejakiego Barona kryminalisty oraz jego organizacji lecz po buncie wszyscy wyzionęli ducha ale jego klienci zostali chyba dalej przekonani o jego panowaniu tutaj. Rozłożenie ładunków okazało się zadziwiająco bezproblemowe gdy tylko się oddaliliśmy zdetonowałem bomby zdalnie, po tym nastąpiło silne tąpnięcie, szczęśliwie wszyscy mieszkańcy o tej porze nie pracowali w kopalni niedaleko wioski. Mijały miesiące i po bandytach nie było śladu zacząłem się wręcz trochę przyzwyczajać do spokoju oraz uczyć się pracy przy roli gdy przyleciał jakiś statek wszyscy mieszkańcy byli przekonani że to kolejny klient byłego władcy więc obserwowałem z ukrycia czy w końcu nie stanie się coś nieszczęsliwego po tym czasie spokoju. Jakie było moje zdziwienie gdy z luku ładowniczego wyszły dwie osoby w mandaloriańskiej zbroi. Wzbudziło to we mnie mieszane uczucia ostatnio odczuwane w sali tronowej Mandalore przy rozłamie Straży Śmierci. Jedna z osadniczek po połowie rozmowy weszła do domu w którym oglądałem całe zajście mówiąc mi że poszukują Barona i nie odejdą póki nie spotkają się z nim, liczyła że jako Mandalorianin uda mi się z nimi dogadać bo mieszkańcy nie są pewni do ich intencji. Sama konfrontacja minęła spokojnie przywitaliśmy się w ojczystym zostałem zapytany czy to ja jestem baronem odpowiedziałem tylko że nie ale więcej im nie powiem póki nie podzielą się czemu tutaj przybyli. Mandaloriańscy przybysze wymienili tylko spojrzenia ze sobą i powiedzieli wprost że chcą odebrać nagrodę za jego głowę, z przyjemnością powiedziałem im że został zabity przez mieszkańców lata temu w buncie o wolność. Informacja ta wydawała się ich nie zadowalać lecz uwierzyli w moje słowa zostali na trochę, porozmawialiśmy oraz wymieniliśmy się imionami jeden zwał się Yankes Rodarch, chudszy Jakar Tal obaj byli członkami klanu Rodarch. Zapytali mnie też o przeszłość i co tu robię, po opowiedzeniu całej mojej historii otrzymałem od Yankesa zaproszenie abym powrócił do życia Mandalorian w ich klanie.

Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji
*Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Kontakt: kontakt@mandayaim.com
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2025 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 40,665,463 unikalne wizyty