 |  |
Imię: |
Venash Karatome
|
Pseudonim artystyczny: |
Venash
|
Kryptonim operacyjny: |
vaar’tur
|
Ranga: |
Mando`ad
|
Planeta pochodzenia: |
Mandalore (Mirial)
|
Kolor oczu:: |
ciemnobrązowe
|
Kolor włosów: |
ciemnobrązowe
|

Venash urodziła się w 31 roku BBY, w domu klanu Awaud na Mandalorze. Była dzieckiem Evaan i Tuura, mechanik i najemnika. Było jednym z dzieci klanowych wychowywanych w oparciu o stare, żelazne zasady.
Aliit
Aay’han w klanie mogło przyjść dwojako i na różny czas. Raz, było nieoczekiwane oraz krótkotrwałe - gdy nagle, trzymając hełm przodka, jakąś pozostałość po nim, przypomniałeś sobie jego historię, i jak zasłużył się dla aliit Awaud.
Drugi raz, w gronie rodzinnym, aay’han przychodziło naturalnie, a każdy dodawał cegiełkę do historii zmarłego krewnego, czy też przyjaciela. Zazwyczaj także z Uj’alayi dla dzieci i tihaarem dla dorosłych. Tak też było w tym przypadku.
- Ven, ad’ika, a ty co pamiętasz o swoim ba’vodu? - zapytała ją matka, Evaan. Ośmiolatka podniosła wzrok na rodzicielkę i powiedziała:
- Zrobił mi struganego strilla - brzmiało to jak najbardziej oczywista rzecz na świecie. I była najbardziej oczywista. Prosta, ale pełna ciepła.
Ba’buir Ray’tul uśmiechnął się.
Venash wychowywała się razem z innymi dziećmi w domu rodzinnym, będąc raczej daleko od konfliktów, które toczyły się w galaktyce, mając o nich raczej mgliste pojęcie. Nie oznaczało to jednak, że walki nie odbijały się na tym wycinku klanu Awaud - ojciec Ven, Tuur, często zatrudniał się jako najemnik, nierzadko po stronie separatystów. Do pracy zabierał też coraz częściej swojego syna, Ca’trę, który z każdym rokiem wojny zbliżał się coraz bardziej do Verd’goten.
Po Wojnach Klonów w galaktyce nastąpił czas zmian, który dosięgnął też Mando’ade. Głowa klanu Awaud, Nam Beroya, zadecydował, że to pora na opuszczenie Mandalory i poszukiwanie szczęścia gdzieś indziej. Z tą decyzją nie zgodził się Ray’tul. Zadecydował, że rodzina Venash nie opuści planety-domu. Podobnie postąpiło też kilka innych rodzin, w tym ta, na której czele stał starszy brat Ray’tula, Gannar. Więź między nimi dwoma pod wpływem wspólnego wyboru zacieśniła się, a obie części klanu zbliżyły się do siebie.
Dzięki zbliżeniu się dwóch rodzin, po swoim Verd’goten, Venash dostała od Gannara włócznię z beskarowym ostrzem. Od tego momentu weszła w stały skład jej wyposażenia.
Beskar'gam
Venash zagryzła wargę - ta linia musiała być prosta, a nie zamierzała używać technologii, by sobie pomóc. Poprawiła uchwyt na pędzlu i…
Udało się.
Linia była dokładnie taka, jaką chciała. Popatrzyła z zadowoleniem na wilka na naramienniku. Jej beskar’gam potrzebowała odświeżenia, małej zmiany, która pasowałaby też do jej przejścia z dziecka, w dorosłą.
Nie była to już tylko zbroja, świetny element, który chronił ją przed zagrożeniem z zewnątrz. To był symbol, kim była i wartości w jakich została wychowana i jakie niosła, i częścią jakiego ludu była. Dzięki niej była indywidualnością w całości.
- Mesh’la, ad’ika - powiedział starszy głos za jej plecami. Odwróciła się, odkładając wcześniej pędzel, z dumnym uśmiechem.
- Ori’vor’e, ba’buir - Venash odpowiedziała Ray’tulowi, by znów odwrócić się do naramiennika, którym się zajmowała.
Venash dorastała w czasach, kiedy Imperium budowało swoją potęgę. Część Mandalorian wracało do swoich domów, by bronić najbliższych, inni jeszcze bardziej rozpierzchli się po galaktyce, starając się znaleźć swoje miejsce w nowym świecie. Tuur zdecydował się pozostać z rodziną, decydując, że na czas nieokreślony pozostanie w domu, aż sytuacja geopolityczna się nie uspokoi. W trakcie tej przerwy od pracy zaczyna szkolić Ven w walce bronią białą - przede wszystkim włócznią i beskadem. Nie stroni także od szkolenia córki w użyciu różnej broni miotającej, by była jak najlepiej przygotowana na przyszłość.
Ca’tra w tym czasie kończyła przyuczać syna tajników technologii i mechaniki - z dwójki dzieci Evaan i Tuura, to właśnie syn miał do tego smykałkę. Składał coś z niczego, łączył kabelki, obwody. Wykorzystywał też swoje umiejętności na hipotetycznym polu walki - pod okiem kuzyna uczył się tworzyć improwizowane ładunki wybuchowe.
Baj’ur
Ca’tra się żenił. Jej ori’vod, właśnie wymieniał krótką przysięgę ze swoją żoną, Vai. I Venash nie mogła być szczęśliwsza, widząc ich wspólnie, już oficjalnie jako małżeństwo.
Przyłączyła się do okrzyków, a głośne “oya!” na cześć pary młodej rozbrzmiało echem.
Ten dzień wypełnił się szczerym szczęściem, okrzykami, świetnym jedzeniem i śpiewem. Był kwintesencją szczęścia, był pełny shereshoy. Dobrym dniem godnym zapamiętania, bo tak radosne chwile nie zdarzały się bardzo często w życiu wojowników.
Był to też świetny dzień z jeszcze jednego powodu - Vai i Ca'tra adoptowali ad’ika, Linę. Pięciolatka, kiedy tylko zaufała innym, okazała się być copikla dzieckiem, ale już z nutą sprytu i upartością godną najstarszych.
Razem tworzyli świetną część klanu.
Gdy pozycja Imperium umocniła się, a galaktyka odetchnęła po wojnie, Tuur wrócił do swoich najemniczych wypraw. Zabrał ze sobą Ven, by wyszkolić ją na sprawnego wojownika, a w przyszłości, może i najemnika. Na Mandalore zostali stary już Ray’tul, Evaan, która opiekowała się swoim ojcem i domem, oraz Ca’tra, wraz z żoną i córką.
Poza teorią i praktyką swojego zawodu, Tuur wpoił też Venash zasady moralne, jakimi kierował się przy podejmowaniu zleceń. Nigdy nie pracował dla ludzi z otoczenia Imperium, a tym bardziej dla handlarzy niewolników. Stronił także od wiązania się z czymkolwiek, co miało styczność z Mocą, czy był to przedmiot, czy człowiek. Powodowało to znaczny odsiew wysoko opłacanych zleceń, ale nie stwarzało powiązań z ludźmi, którzy w przyszłości mogli okazać się problematyczni, nie ważne po której stronie, Imperium czy Rebelii, stali.
Mando’a
- Śmieszny mają ten ich język - Venash stwierdziła, zwracając się do swojego ba’vodu.
- Po prostu inny niż nasz. Dlatego używamy droidów protokolarnych - Jii odparł, patrząc na swoją siostrzenicę, gdy siedzieli przy rampie statku. Czekali aż starsi, na czele z głową rodziny, Ray’tulem, dobiją targu z kupcami. Staruszek musiał upewnić się, że to, co mu sprzedadzą, jest w stu procentach sprawne i gotowe do użytku. Pomagała mu w tym matka Ven, a siostra Jii, Evaan, dla której statki były niemal równe istotom żywym.
- A po co tyle języków? - zapytała dziewczynka. Była w takim wieku, że potok pytań się nie kończył, a Jii był ich częstą ofiarą.
- Hm - ba’vodu się zamyślił, by po chwili powiedzieć. - Każda kultura w galaktyce jest inna, ad’ika, i po języku najłatwiej poznać swojego. Poza tym, kiedy powiesz coś do mnie w mando’a, ja zrozumiem, ale oni nie. To świetne, jeśli aruetii nie powinni czegoś wiedzieć.
Ven pokiwała głową, na chwilę wracając wzrokiem do obcych, szukając pretekstu do następnego pytania. Zanim jednak zdążyła je zadać, buir i ba’buir wrócili, najwyraźniej zadowoleni z targów.
Po kilku latach wspólnej działalności ojciec Venash decyduje się przejść na najemniczą emeryturę. Zbiega się to ze śmiercią dziadka Ray’tula, który został pożegnany przez bliskich z ogromnym szacunkiem, ale też gorzkimi łzami. Naturalnie rola głowy rodziny przeszła na matkę Venash, znającą na wskroś swoich najbliższych, może nawet bardziej przenikliwie niż jej poprzednik.
Venash, która zdążyła zakosztować szerszego świata, nie pozostała zbyt długo w domu rodzinnym. W trakcie dłuższego postoju na jednej z planet Zewnętrznego Rubieża, poznała inną część klanu Awaud, która ciepło ją przyjęła. Zajmowali się głównie grupowymi zleceniami, takimi jak ochrony czy poszukiwania celów, zarabiając tak na utrzymanie. Pod swoje skrzydła wzięła ją Bev - kobieta, która jakby urodziła się z igłą chirurgiczną w dłoni. Pod jej czujnym okiem w małym pokoju medycznym Venash uczyła się zszywać rany, zakładać wkłucia i wkładać rurki nosowo-gardłowe. Przy okazji poznawała też historię Awaudów - Bev zdawała się znać nieskończone historie od początków klanu do czasów obecnych. Ven chłonęła te opowieści jak gąbka, interesując się coraz bardziej tym, co wydawało się jej wcześniej oczywiste, a nawet nudne.
Od tego momentu, w przerwach od łapania się prac jako medyk lub najemnik, dla różnych grup czy osób prywatnych, szukała pozostałości i historii członków jej klanu. Co znalazła, zabierała, a wszelkie przekazy ustne w miarę możliwości albo nagrywała, albo zapisywała, by mogły zostać zapamiętane na jak najdłużej.