Wizjer Manda`Yaim #29
 
Okiem Manda`Yaim



Bezwzględni zabójcy na zlecenie? Przemytnicy? A może zwykli ochroniarze i najemnicy, legalnie zarabiający na chleb? Dzisiaj sprawdzimy, jak u naszych mandaloriańskich wojowników wyglądają relacje z prawem.


Okiem Behota

W pokoju, w którym siedziałem, panowała martwa cisza. Ignorowałem ją, tak samo jak ignorowałem płaski ekran naprzeciwko mnie. Ekran wyświetlał pozornie trójwymiarowy obraz mężczyzny w mundurze, naturalnej wielkości, patrzący mi prosto w oczy. A raczej sprawiający takie wrażenie.
Siedziałem na krześle w pokoju przesłuchań ISB. Byłem sam. Policjant zostawił mnie tam trzy godziny wcześniej i po prostu wyszedł, nie powiedziawszy ani słowa. Wiedziałem, że mnie zmiękczają. Dlatego, w mojej naturalnej przekorności, użyłem wszystkich sił, aby im się to nie udało. Przymknąłem więc oczy i oddałem się po trochu medytacji, a po trochu rozmyślaniom o przeszłości i planach na najbliższy urlop.
Minęło jeszcze czterdzieści minut i w końcu, po niemal czterech godzinach, do pokoju wszedł oficer ISB, rzucając na stół duży cyfronotes. Spojrzałem na niego.
– Moi ludzie zastali dzisiaj taki widok podczas kontroli państwowego magazynu – powiedział uprzejmie, wskazując na ekran datapada. Widać było na nim poprzewracane, spalone bądź uszkodzone na przeróżne inne sposoby duże metalowe skrzynie. – Jak sam wiesz, znaleźli tam również cztery trupy. I jak sam wiesz, znaleźli tam również nieprzytomnego Mandalorianina. Mandalorianina, który skręcił nadgarstek pierwszemu sierżantowi, który chciał sprawdzić, czy żyje. – Ton oficera się zmienił. Podniósł głos: – Więc może powiesz mi, do jasnej cholery, co do stang stało się z naszymi zapasami?!
Ostatnie dwa słowa wykrzyczał mi w twarz. Nie odezwałem się.
– Tak myślałem – dodał facet z nutką satysfakcji w głosie. Po dystynkcjach rozpoznałem, że jest kapitanem. – Wiesz, że w tym momencie nic nie ochroni cię przed zdechnięciem, poza mną? Za niszczenie imperialnych zapasów przewiduje się obecnie karę śmierci. Nawet twoja… “twardość” ci nie pomoże. – Uśmiechnął się przemiło.
Był doświadczonym gliną. Prawdopodobnie jednak wypalonym. Na pewno nie asem, w przeciwnym wypadku dostałby posadę na posterunku w jakimś bogatszym sektorze. Poza tym stosował banalne sztuczki, które znali nawet podrzędni gangsterzy z dolnych poziomów. Nie wysilał się. Nie był ambitny, już od dawna.
Mówił jednak prawdę. Od kilku lat za jakiekolwiek szkody wyrządzone w co cenniejszych dobrach Imperium kara była tylko jedna. Nie wysyłali już takich przestępców nawet do kolonii karnych z obozami pracy. Powód był prozaiczny – był trzeci rok po zniszczeniu pierwszej Gwiazdy Śmierci i imperialnym odwalało na punkcie Sojuszu. Robili wszystko, by jak najszybciej pozbyć się sił przeciwnika, zmieść je z powierzchni Galaktyki.
A w skrzyniach w magazynie były racje żywnościowe dla żołnierzy.
Oficer usiadł na krześle naprzeciwko. Obserwował mnie z mieszaniną irytacji, ciekawości i obrzydzenia. Nie ruszałem się. Wiedziałem, że moje siedzenie podłączone jest do generatora i jakikolwiek podejrzany ruch spowoduje nieprzyjemne porażenie nawet pomimo zbroi, którą pozwolili mi częściowo zachować, zabierając moje karwasze, hełm i pas.
– Odezwij się, albo sam zastrzelę cię tutaj jak psa – powiedział mężczyzna cicho. Nie był już w nastroju do udawania czegokolwiek. Spojrzałem mu w oczy.
– Panie kapitanie… – zacząłem powoli. Poruszył się lekko na krześle, wbijając we mnie wzrok. Jego obwisłe powieki ani drgnęły. – Obaj wiemy, że jest pan zawodowcem i doskonale pan wie, co się wydarzyło. Zapasy przeznaczone dla żołnierzy na froncie padły ofiarą zamachu piratów. Samotny mandaloriański najemnik, w przeszłości zakontraktowany kilkukrotnie przez Galaktyczne Imperium i niecierpiący dzięki temu na brak kredytów, przechodził akurat obok i postanowił powstrzymać zbrodniarzy. Zastrzelił czterech, ale reszta raniła go i stracił przytomność zanim zdążył wezwać pomoc policji. Był tak sfrustrowany porażką, że kiedy poczuł, że ktoś go budzi, automatycznie wykorzystał swój trening w celu obrony. – Rozłożyłem ręce w geście bezradności.
Policjant w trakcie mojej historii nie zmienił wyrazu twarzy – jedynie jego wzrok jeszcze bardziej ochłódł.
– A dlaczego dokładnie miałbyś ich powstrzymywać? – wyrzucił z siebie w końcu.
– Zawodowa przysługa dla hojnego pracodawcy.
Oficer powoli sięgnął po datapada. W jego oczach było widać czysty gniew.
– Mam nadzieję, że dadzą ci zastrzyk. – Odsunął swoje krzesło. – Wiesz, szybka śmierć. W ramach zawodowej wdzięczności. – Wstał od stołu.
– Myślisz, że tobie dadzą? – szepnąłem.
Zamarł w pół ruchu.
– Kapitanie… – Znów włożyłem wszystkie siły w zachowanie zimnej krwi. Spojrzałem facetowi w oczy. – Imperium i jego obywateli atakują hordy rebelianckich szumowin, więc wojskowe zapasy są priorytetowym dobrem, podtrzymującym porządek w Galaktyce. Dobrze to powiedziałem…? – Mężczyzna patrzył na mnie, jakby nie rozumiał ani słowa. Skrzyżowałem ręce na piersi. – Niszczyciele takich dóbr byliby zatem identycznego kalibru zbrodniarzami, jak ich złodzieje? – W oczach oficera pojawiło się zrozumienie. – Mam rację?
– Mando…
– Sugeruję tylko tamtych piratów, oczywiście – dodałem powoli, zerkając na ścianę po lewej stronie, w której z pewnością pełno było przestrzennych kamer i mikrofonów. – Pewnie się pokłócili i zaczęli niszczyć… nasze… zapasy. Chyba że tutejsza komenda ma jakieś informacje o… innych podejrzanych o takie przestępstwo.
Facet nie poruszył się.
– Trzeba koniecznie przesłuchać takie osoby. Ale jako że nie ma żadnych dowodów łączących mnie z tym procederem, jak wynika z naszego obecnego przesłuchania, radzę mnie wypuścić i jak najszybciej zająć się dalszą walką z wywrotowcami, przez których w Galaktyce nie ma właściwego porządku.
Policjant zerknął machinalnie w stronę ściany. Nadal się nie poruszał. Myślał.
– Czas leci, panie kapitanie. Na pewno nie chce pan, żebym został jeszcze chwilkę? Jestem przekonany, że coś w końcu mi się przypomni.


Mond czekał na mnie trzy ulice dalej. Zmierzył mnie wzrokiem przez wizjer hełmu.
– To chyba nie twoja krew? – Wskazał na zabrudzenia na moich rękawicach.
– Skorumpowani mundurowi. – Stęknąłem, kiedy prawy bok, w który trafił mnie strzał z policyjnego blastera, odezwał się pod osmaloną płytą zbroi kłującym bólem. – Chcieli mnie sprzątnąć po cichu poza posterunkiem. Nieważne. – Zerknąłem na śmigacz przyjaciela. – Teraz szybko potrzebuję pomocy w odzyskaniu sprzętu, zanim zauważą, że tamtych dwóch nie ma. Mają mój hełm i broń…
– Nie zapomnij o karwaszach – zza pleców usłyszałem nagle głos Tora. Odwróciłem się błyskawicznie. Mój syn wcisnął mi je wraz z resztą rzeczy do rąk, uśmiechając się. Był nie w zbroi, a w zwykłym ubraniu cywilnym. Przekrzywiłem głowę, przyglądając mu się.
– Nawet nie zapytam… – mruknąłem.
– Mówiłem, że wszystko będzie dobrze. – Mond dźgnął mnie łokciem centralnie w obite żebra. Skuliłem się z bólu, gubiąc jeden z karwaszów, który stuknął o permabeton. – Załatwiliśmy zarówno tych złodziei, jak i zapasy. Podwójna nagro-… uch! – Przyjaciel stęknął, kiedy oddałem mu mocnym ciosem w splot słoneczny.
– Nie mówiłeś, że będą tam tak szybko – odpowiedziałem, podnosząc karwasz. – Ani że zostawicie mnie obaj, goniąc za pozostałymi.
– Oj tam, Atin. – Mond skierował się do śmigacza. Ruszyliśmy za nim. – Miałeś przynajmniej okazję poznać gościnność posterunków ISB na dolnych poziomach. Wspaniałe miejsca, czyż nie, Tor?
Zerknąłem na chłopaka, który uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Potwierdzam. A teraz lećmy na statek. Atinowi chyba na dziś starczy kryminalnych przygód.
Nic nie odpowiedziałem. Nie miałem nic przeciwko łamaniu prawa, ale raz na jakiś czas rzeczywiście warto było od tego odpocząć.


Okiem Merela:

Nar Shadda, dolne poziomy, gildia łowców nagród.

Crank sunął po blacie krążek ze zleceniem w stronę Merela przy czym uśmiechnął się szyderczo ukazując swoje diaboliczne zęby.
– To zlecenie jest specjalne i tylko ty się tego możesz podjąć.
– Co w tym takiego specjalnego? – powiedział Merel modułowanym, obojętnym głosem wprost z jego hełmu nieukazującego jakichkolwiek emocji.
– Powiedzmy, że target nie będzie wyłowiony do końca legalnie.
– Potrzebuję więcej szczegółów.
– Ehhh... Sprawa jest dosyć.... Dobra. Cel okradł naszego klienta z Tatooine z kilku unikatowych dzieł sztuki. Dla mnie to zwykle bohomazy, nie dałbym więcej za całość jak 50 kredytów, ale nasz klient ma przy nich twardość do nieba i są dla niego bezcenne. Podobno jest to dziedzictwo jego rodziny. Tracker prowadzi na Coruscant, górne poziomy, sektor apartamentów, gdzie według informatorów ukrywa się twój cel.
– Coruscant? Tam prawo Tatooine nie ma żadnej mocy. Zero ekstradycji, ani więziennych transferów na Tatooine. Nie jest to planeta podlegającą pod Republikę. Za duże ryzyko.
– Wiem, dlatego tylko ty się tego podejmiesz.
– Niby dlaczego mam ryzykować dożywotnie więzienie w kolonii karnej?
– Dlatego, że nie dasz się złapać.
– Nie ma szans. Za dużo czasu tutaj straciłem.
Merel odepchnął krążek w kierunku czerwonoskórego Devorianina, po czym wstał i skierował się do wyjścia. Widząc to, Crank podbiegł do łowcy, wchodząc mu drogę, ale nie zatrzymując go.
– Posłuchaj mnie. Klient jest bardzo bogaty. Daj mu szansę. Umówię was na rozmowę twarzą w twarz. Przedstawisz mu swoją ofertę. Może zgodzić się na każdą cenę. Jeżeli teraz wyjdziesz, to wszyscy na tym stracimy. Nie taki jest kodeks gildii, żeby odmawiać, kiedy pieniądz woła.
Merel przystanął przed samym wyjściem. Spojrzał w oczy szefa gildii pełne błagalnego wyrazu. Chwilę stał w milczeniu analizując całą sprawę na zimno.
– Niech będzie. Zaangażuj spotkanie.


Nar Shadda, dzielnica kasyn, prywatne apartamenty, 6 godzin później.

Merel wcisnął klawisz interkomu i oczekiwał, aż drzwi staną otworem. Po chwili metalowa płyta z sykiem przesunęła się w bok, ukazując słabo oświetlone wejście, które zapraszało do środka.
Po przekroczeniu progu drzwi zamknęły się za łowcą. Wchodząc głębiej doszedł do dużego salonu, w którym czekała na niego uzbrojona po zęby drużyna żołnierzy Sith oraz siedzący na bogato zdobionej, dużej sofie klient rasy Zabrak. Jeden z żołnierzy, widząc w rękach Merela karabin snajperski, kiwnął na niego ręką oraz wskazał na skrzynię.
– Odłóż cała broń do tego kufra.
– Chyba nawdychałeś się za dużo tlenku węgla i nie wiesz co mówisz.
– Nie będę się powtarzał.
Widząc napiętą sytuację, Merel prawą ręką wycelował karabin w jednego żołnierza, oraz szybkim ruchem lewej ręki dobył blaster i jednocześnie wycelował w drugiego. Cała drużyna, licząca ośmiu żołnierzy, skierowała broń w stronę Merela, rozstawiając się po całym pokoju.
– Dosyć tego! W tej chwili wszyscy odkładają przedłużenie swojego ego!
Wykrzyczał klient do zebranych.
– Niech najpierw oni odłożą swoją.
Rzekł Merel do klienta.
– Co ty bredzisz? Nas jest ośmiu – odpowiedział łowcy jeden z żołnierzy
– Więc mam przewagę.
– Powiedziałem! Odkładamy broń! Mamy interes do ubicia!
Żołnierze niechętnie opuścili swoją broń. Merel opuścił swoją, ciągle będąc niepewnym towarzystwa.
– Więc to o tobie mówił Crank. Podobno jesteś najlepszy.
– Podobno, to masz dla mnie zlecenie, które nie jest do wykonania.
– Podobno. Potrzebuje złodzieja swoich dóbr materialnych żywego, a wraz z nim tego, co mi skradł.
– Zdajesz sobie sprawę, że dla Planet Układów Zewnętrznych, a tym bardziej dla władz Imperium, Coruscant nie oferuje ekstradycji? Wiesz, że lokalizacja w której znajduje się cel jest silnie pilnowana przez lokalne władze, a na domiar złego w tym sektorze znajduje się garnizon AR?
Klient chwycił ze stołu szklankę z alkoholem po czym wziął delikatnego łyka, delektując nim podniebienie.
– Mało mnie interesuje kto go pilnuje. Jaka jest twoja cena?
Merel przez chwilę stał w milczeniu, po czym odezwał się obojętnym głosem.
– 3 miliony kredytów.
Klient o mało co się nie zakrztusił napojem po czym zdziwiony zapytał.
– Ile?
– TRZY MILIONY. W tym milion zaliczki. Muszę się przygotować do tej operacji, opłacić ludzi, transport i niezbędny sprzęt. Zaliczka w formie gotówki. Reszta przed dokonaniem wymiany w dwóch transakcjach na konta, które ci podam.
– Skąd mam mieć pewność, że nie znikniesz z zaliczką?
– Nie masz i nie będziesz jej mieć. Tak jak ja nie mam pewności, czy wyjdę z tego cały.
Klient pstryknął palcem, a z drugiego pokoju wyszedł Twi`lek z teczką którą położył na stole i w milczeniu wrócił do pokoju. Zleceniodawca otworzył teczkę i pokazał zawartość łowcy, który na widok gotówki skinął głową, po czym zabrał ją ze stołu.
– Kto jest celem?
– Pewien Rodianin. Freedo. Marsh`cy Freedo.


"Komunikat z hełmu Merela"

Ordo, możesz mnie zabrać. Podleć od południa.


Nar Shadda, górne poziomy, kryjówka Merela

– Więc jak wygląda plan? – zapytał Ordo – Co za robota czeka?
– Mamy złodziejaszka do złapania z tym co ukradł. Ale to nie będzie proste.
– Jakieś szczegóły?
– Coruscant, apartamenty.
Ordo się zjeżył.
– Ale zdajesz sobie sprawę, że tam nie ma ekstradycji? Że balansujemy na granicy prawa?
– To, co zrobimy, będzie absolutnie poza prawem. Dlatego to zrobimy. Głównie działam poza prawem.


Temat na forum

 
· Behot dnia 01 marca 2022 00:50:58 · Drukuj
Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 21,821,099 unikalne wizyty