Gra cieni
 
Gra Cieni


Pustka, ciemna pustka, cisza i poczucie bezwładności. Spokój. Ale dlaczego, co się stało? Nagły ból, wszech ogarniający chłód i potworny szum w uszach. W ustach czuję krew. Nie mogę oddychać, jakbym miał cały krążownik na piersi. Tak, teraz pamiętam. Pocisk moździerzowy, typ przeciwpiechotny. Mały ładunek, spore bum. Nawet nie zauważyłem wybuchu, słyszałem tylko świst nadlatującego pocisku.

Otwarcie oczu było sporym wysiłkiem. Poprzez strzępy wizjera widzę niebo, jest szare i przytłaczające. W powietrzu czuć zapach wojny, mieszanka śmierci i materiałów wybuchowych. Nie mogę się rozejrzeć, hełm blokuje mi ruchy. Lewa ręka musi być połamana, nie mogę nią ruszyć. Przynajmniej nie jestem sparaliżowany, całe ciało boli jak cholera. A teraz powoli, krok po kroku. Czuję palce prawej dłoni , dobrze. Teraz do góry, w stronę głowy. Powoli. Kołnierz musiał się rozszczelnić. Dobrze, pójdzie łatwiej. Teraz tylko głowa do góry, szybkie zsunięcie resztek buy’ce i jesteśmy krok dalej. Raz, dwa, trzy… Doskonale.

Do koła leżą ciała i ich części. Nie widzę nikogo żywego. Doskonale żołnierzu, jesteś zdany na siebie. No to do dzieła. Najpierw na prawy bok… Tak, żebra połamane. Prawa noga sprawna. Widać pocisk uderzył po mojej lewej stronie. Teraz powoli do góry… Jak spotkam tego di’kuta od moździerza… Niedobrze. Lewa noga jest, ręka też, ale cały bok podziurawiony odłamkami. Czy ja musiałem nosić apteczkę na lewym biodrze… Tak, o własnych silach nigdzie się nie ruszę. Z opatrunku nici. Radio nie działa. A rany krwawią. Cóż, niezbyt chwalebna śmierć. Załatwmy to szybko. Przynajmniej pistolet noszę na prawej nodze… A to co do…? Ta sylwetka i ten miecz, choć jakby... Nie mam nic do stracenia. Gdzieś tu miałem detonator, jest, działa. Nie ma szans, żebym oddał celny strzał. Odbezpiecz, wyceluj. Mam cię. Doskonale, chodź tu . Myślisz, że dobijesz mnie tak łatwo? Ja się nie boję śmierci, a ty jetii?

Znów poczucie nieważkości. Jasne światło. Jakieś cienie? A więc to tak wygląda koniec…


Rozdział pierwszy: Potyczki słowne

- Jest silniejszy niż myśleliśmy, wyjdzie z tego. Aż trudno uwierzyć, że nawet w takim stanie próbował mnie zabić.
- Nadal ich nie doceniasz? Pamiętaj: nieważne jak potężnym wojownikiem jesteś, każdemu przeciwnikowi należy się szacunek. A ten tutaj to najtwardszy gatunek żołnierza.
- Tak, mistrzu, pamiętam. Ale to zwykły najemnik.
- To nie zwykły najemnik. To właśnie Mandalorianin.

Mistrzu?... Jetiise!

- Widzę że się obudziłeś. Spokojnie, nic ci nie grozi.
- Jesteś jetii!

Zwalcz ból, wystarczy jeden cios.

- Jetii? Ach, tak. Tak jestem rycerzem Jedi. Mój padawan znalazł cię, gdy próbowałeś go zabić. Byłeś ciężko ranny. Przeszedłeś szereg operacji, sporo czasu spędziłeś w bakcie. Udało nam się uratować nogę i rękę. Ale potrzebujesz czasu, żeby dojść do siebie.

Jestem słaby. Nie mam broni. Nie mam pancerza. Zemsta zaczeka.

- Gdzie jestem?
- Na stacji medycznej, jesteś tu bezpieczny.

Tak, bezpieczny jak nerf w zagrodzie strillów

- Dlaczego mi pomogliście?
- To nasza rola, jesteśmy strażnikami pokoju, dbamy o każde życie we wszechświecie.
- Znam was, nie jesteście żadnymi strażnikami pokoju. Dlaczego twój uczeń mnie nie dobił?
- Byłeś ranny, właściwie bezbronny. To nie jest ścieżka, którą my podążamy, choć dla bezpieczeństwa nas wszystkich musieliśmy cię ogłuszyć. Mogę ci zadać pytanie?

Bezbronny? Uratowali mnie w jednym celu, na pewno chcą informacji.

- Oczywiście.
- Jak się nazywasz chłopcze?
- Mij.
- Mij. Z klanu…?
- A jak ty się nazywasz jetii?
- Qui-Gon. Qui-Gon Jinn. Mistrz Jedi. Posłuchaj, bez Mocy widzę, że najchętniej wbiłbyś mi wibroostrze w pierś. Ale to nie czas na walkę, odpocznij żołnierzu. Przeniosę ci coś do jedzenia, musisz być głodny.

Nadal nie wiem, gdzie jestem. Przynajmniej dwóch Jetiise na pokładzie. Lewa strona ciała nadal na niewiele się zdaje. Jest czas na walkę i jest czas na przegrupowanie. Czas poznać przeciwnika.

- Przyniosłem ci stek z nerfa, trochę ciasta i kaf. Mam nadzieję że będzie ci smakować.
- Dziękuję. Jeśli mogę zapytać, co robiłeś ze swoim padwanem na Nal Hutta?
- To chyba oczywiste. Gdy dochodzi do lokalnych wojen, nie interweniujemy. Ale gdy dochodzi do zbrodni wojennych…
- A za te zbrodnie pewnie winni są mandaloriańscy rzeźnicy?
- Nie. Nawet nie wiedziałem, że ktoś was wynajął.
- Więc dlaczego pomagaliście tamtym?
- To oni poprosi Radę Jedi o pomoc.
- A wy tak po prostu im pomogliście?
- Takie były moje rozkazy, chyba rozumiesz. Nie było was zbyt wielu, prawda?
- Czy ktoś jeszcze z moich towarzyszy przeżył?
- Nie znaleźliśmy nikogo żywego poza tobą… Gdybym wiedział, ilu was było…
- Posłuchaj mnie. Może dla ciebie jestem prostym najemnikiem, ale wiem, kiedy ktoś próbuje wyciągnąć ze mnie informacje. Teraz posłuchaj uważnie, jeżeli jestem tu tylko po to, żeby uzupełnić twój wywiad, to od razu możesz mnie zabić. Nie powiem ci niczego.
- Przepraszam. Nie powinienem, na pewno jest ci teraz ciężko. Zjedz, odpocznij, wrócę za jakiś czas.

Ten jetii wyraźnie chce zdobyć moje zaufanie, dobrze, zagrajmy w jego grę. Zapach kafu… odprężający jak zawsze po bitwie.

- Nie przeszkadzam? Jak się dziś czujesz, Mij?
- Nie, proszę. Lepiej, znacznie lepiej.
- Przyniosłem twoją zbroję, a przynajmniej to co z niej zostało. Broń musieliśmy zarekwirować… Sam rozumiesz.
- Oczywiście. Jednak przy pasie miałem nóż, to pamiątka. Dostałem go od ojca, czy mógłbym go dostać?
- Nóż to nadal broń. Zgodzisz się?
- A czy ranny Mandalorianin ze starym nożem stanowi zagrożenie dla mistrza Jedi?
- Dobrze, postaram się coś załatwić w tej sprawie. Przeglądałem kroniki Jedi. Muszę przyznać, że nie zaspokoiły one mojej ciekawości na wasz temat.
- Nie jesteśmy ciekawi.
- Wręcz przeciwnie. Wasza kultura jest bardzo… skomplikowana. Często trafiam na informacje, które zdają się być sprzeczne.
- Ciekawe stwierdzenie jak na jetii. Umówmy się tak: pytanie za pytanie.
- Zgoda.
- A więc proszę, zaczynaj.
- Wiem, że nie jesteście jedną rasą. Ale mimo to łączy was silna więź.
- Kiedyś, dawno temu, byliśmy jedną rasą. Ale nasza kultura nie zważa na rasę. Nie jest ważne, jakie masz ciało, ważne, czy masz duszę wojownika. I wcale nie łączy nas silna więź. Oczywiście mamy przyjaciół, braci, za których jesteśmy gotowi oddać życie. Ale mamy także wrogów i zabijamy się nawzajem. To co nas łączy, niezależnie od osobistych animozji, to honor i wynikające z niego obowiązki. A wy Jetiise, co was łączy, skoro nie możecie się angażować uczuciowo?
- Chyba wybrałeś złego Jedi do zadania tego pytania… Łączy nas idea, wspólny cel, Moc. Jesteśmy tylko narzędziem mającym utrzymać pokój w Galaktyce. W tym celu musimy być bezstronni. Aby pozostać bezstronnymi nie możemy się w żaden sposób angażować. Choć trudno się nie przywiązać do kogoś, kto cię uczy lub kogo uczysz przez całe lata. Prawda jest taka, że my także mamy wrogów w zakonie… Tyle, że nie walczymy ze sobą. Nas także wiążą obowiązki. Teraz moja kolej. Nie masz wyrzutów sumienia z powodu tego co robisz? Tego, że zabijasz dla pieniędzy?
- Sumienie…? Nie robię niczego, co zostawiło by skazę na moim honorze. Nie interesuje mnie, dlaczego ktoś ma zginąć, nie opowiadam się za żadną stroną konfliktu, pracuję dla tego, kto płaci. To nigdy mnie nie niepokoi. Ale sam wiesz, że zabitych się nie zapomina. A co z tobą? Jetiise także zabijają i robią to na czyjeś zlecenie. Czy to, że ktoś powiedział ci, że walczysz w słusznej sprawie uspokaja twoje sumienie?
- Nie… To prawda, że każdy może zostać Mandalorianinem?
- Tak. Wystarczy przestrzegać kilku zasad. Choć zazwyczaj jest tak, że synowie przejmują kulturę swoich ojców. Nie zawsze są to ich biologiczne dzieci. Tu wystarczy przysięga, aby adoptować następców, krótka formułka. Większość z nas, jeśli nie ma ojców, to ma mentorów. Jesteśmy elitą, jeśli ktoś zostaje Mando z przypadku… szybko ginie. Selekcja naturalna na polu walki. A co z Jetiise, którzy nie spełniają wymagań?
- Skąd pomysł, że są Jedi, którzy nie spełniają wymagań?
- Zabieracie wszystkie istoty wrażliwe na Moc, niemożliwe, żeby nie było żadnego, który by się nie nadawał.
- Nie zabijamy ich.
- Ale wysyłacie na śmierć? Czy może znajdujecie dla nich inne… zastosowanie?
- W Zakonie jest wiele zajęć, nie wszyscy muszą być… jakbyś to ujął - wojownikami. Przepraszam, wzywają mnie obowiązki. Ale możesz być pewien, że wrócimy do tej rozmowy.
- Mam taką nadzieję.

Najkrótsza odpowiedź zawsze daje najwięcej do myślenia. Ten człowiek… wyraźnie targają nim rozterki. Dobrze. Jeśli nie możesz być pewny samego siebie, przegrasz każdą bitwę. Choć z drugiej strony wydaje się być doświadczonym i sprawdzonym w boju jetii. Za dużo myślę, za dużo leżę. Czas spróbować wstać. Noga wygląda na zagojoną, choć mięsień musiał zostać poważnie uszkodzony. Dalej żołnierzu, powoli, ale zawsze do przodu. Jak znajdę tego chakaara… Nie jest źle, wystarczy nieco rozchodzić…

- Widzę, że już wstałeś. Masz silną wolę walki, dopiero co byłeś w stanie krytycznym. Proszę, przyniosłem twoją pamiątkę. Choć skoro wstałeś, jesteś coraz bardziej niebezpieczny…
- Nie martw się, jestem twoim dłużnikiem za ratunek.
- To piękne ostrze. Durastal?
- Czysty beskar , pokryty czarną matową powłoką. Ostrze dla wojowników cienia, Dha Werda Verda… Czemu nie widuję twojego ucznia?
- Nie uważa takich rozmów za interesujące. Mamy tu mały ogródek, miejsce do odpoczynku. Może pójdziesz tam ze mną? Przy kafie będziemy mogli kontynuować naszą rozmowę.
- Bardzo chętnie, ten pokój zaczyna mi się już nudzić.

Czyste białe korytarze, ozdoby bardzo republikańskie. Hangar, jak dobrze, że jakiś di’kut postanowił przykleić kierunkowskaz. „Hangar” - to sugeruje, że jest tylko jeden, a to zwiększa szansę na transport. Rzeczywiście mają tu małą oazę…

- Piękne miejsce, nieprawdaż?
- Cóż, nie są to równiny Mandalory. A tak właściwie to gdzie jesteśmy? W pobliżu Nal Hutta nie ma żadnej stacji Republiki.
- To miejsce można nazwać oazą na Zewnętrznych Rubieżach.

Chyba nie czytasz mi w myślach… A więc, o ile nie kłamie, wciąż jesteśmy na Zewnętrznych Rubieżach… Łatwiej zniknąć.

- A więc zakończyliście swoją misję na Nal Hutta?
- Można tak powiedzieć.
- Nie powinniście wrócić na Coruscant, zdać jakiś raport?
- Nawet Jedi potrafią się posługiwać komunikatorami.

A więc mają jakieś rozkazy, które ich tu zatrzymały. A skoro ten jetii poświęca mi tyle czasu, zapewne chodzi o Mandalorian…

- Zapewne. Wróćmy więc do naszej dyskusji. Czas na twoje pytanie.
- Galidraan…
- O to nie pytaj, jeśli chcesz żyć.

Adrenalina dodaje sił, jakbym nigdy nie miał wypadku. Ale Jedi nie pokonam.

- A więc wciąż pamiętacie. Mogę zadać inne pytanie?
- Tylko wybierz mądrze.
- Zawsze jesteście gotowi do ataku?
- Tak… Taka praca. A skoro o tym mowa, co ze mną zrobicie?
- Mamy obowiązek oddać cię władzom. Jednak system polityczny Huttów, a tym bardziej obecna sytuacja, znacząco to utrudniają. Zabierzemy cię na Coruscant. Wszystko w porządku?

Oczywiście, jestem szczęśliwy, że zabierzecie mnie na Coruscant. Czas opuścić to miejsce.

- Odrobinę kręci mi się w głowie, pomożesz mi wrócić do pokoju?
- Oczywiście.

Czas sprawdzić co ocalało z mojej zbroi. Płytki na tors są całe. Kamizelka też, zaszyte kredyty są. Lewy naramiennik trochę porysowany. Płytki z lewej nogi uszkodzone, ale dadzą radę. Prawa strona nietknięta. Hełmu nie ma. Broni nie ma. Pas... Jak dokładnie przeszukaliście mój pas…? Ładunków nie ma. Amunicji nie ma. No proszę, czyżby jetiise nie wiedzieli jak wygląda uniwersalny wytrych? Świeca dymna. Dlaczego mam wrażenie, że ktoś chce, żebym uciekł? Nie ze mną takie numery… Bralor. Cóż, pewne cytaty człowiek pamięta nawet w takiej sytuacji… Prosty zamek, niedoceniają człowieka. Podążaj za idiotycznymi kierunkowskazami… Ciekawe czy w statku będą kluczyki? Panie i Panowie, a teraz czas na nasz blok rozrywkowy. „Kandosii sa ka’rta, Vode an. Manda'yaim a’den mhi, Vode an. Bal kote, darasuum kote, Jorso’ran kando a tome…” No proszę, do wyboru, do koloru… choć oczywiście z hipernapędem jest tylko jeden. Otwarte? Niesamowite. No i zatankowane, cóż za zbieg okoliczności. Ten jetii nie jest aż tak głupi. Tak czy inaczej, na wolności zawsze mam większe szanse. Kurs na Tatooine… Jak ja nienawidzę tego miejsca…

Rozdział drugi: Miejsce, którego nie da się lubić

- Hej! Hej, ty! To prywatne lądowisko!
- Naprawdę? A do kogo należy?
- Do Czarnego Słońca.
- Ładna nazwa, pasuje do planety. Ile mam zapłacić?
- Wiesz kim jesteśmy?
- Przepraszam, nigdy nie miałem przyjemności poznać. Jestem tu w interesach, zaopiekujecie się moim statkiem?
- Tak, oczywiście… zaopiekujemy się. Nawet nie domyślasz się, jak dobrze się zaopiekujemy.

Wiem, jak się nim zaopiekujecie i na to właśnie liczę. Zawsze warto zakryć swoje atuty. Czy to wiedza, czy zbroja. Kantyna Mos Eisley, zapuszczona jak zwykle. Reputacja tego miejsca znacznie przewyższa jego prawdziwy stan. Szukasz informacji? Zapytaj barmana…

- Co podać?
- Ostatnio byłem zbyt blisko śmierci, za drinka dziękuję. Potrzebuję informacji, płacę gotówką.
- Szukasz kogoś? Tacy jak ty zawsze kogoś szukają.
- Szukam lekarza, dobrego lekarza. To chyba wystarczy, abyś sobie przypomniał?
- Tak... Znam kogoś takiego. Tu masz adres.
- Dziękuję, a to powinno wystarczyć, żebyś zapomniał.

Tej planety można nienawidzić z wielu powodów. Ja nienawidzę jej ze wszystkich możliwych. Sam nóż nie wystarczy. Kupić broń tutaj to jak kupić kawałek metalu. Chyba, że… spotka się kolegę po fachu. No, może nie kolegę.

- Przepraszam pana!
- Czego!?
- Jest pan łowcą nagród?
- Tak, najlepszym na Zewnętrznych Rubieżach!

Nie wątpię…

- Potrzebuję pomocy kogoś takiego jak pan… tak sądzę.
- Takich interesów nie załatwia się na ulicy, wejdźmy do cienia. A więc?
- Pewien człowiek ma coś, czego potrzebuję. Obawiam się, że odebranie tego będzie wymagać…
- Jego śmier…

Tak, śmierci. To okrutny wszechświat i paskudna planeta. Pozwolisz, że wezmę też twoją broń. Tożsamość też się przyda. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko kremacji? Statek i broń. Jeszcze tylko wizyta u doktora. Mam nadzieję, że naprawdę jest lekarzem… Jak ja nienawidzę tej planety!

- Dzień dobry. Szukam doktora…
- Proszę wejść. Jestem Risa, w czym mogę pomóc?

Nawet jeżeli nie jest lekarzem, to przynajmniej jest ładna. I gabinet wygląda na czysty.

- Wiele rzeczy przychodzi mi teraz do głowy… ale rzeczywiście jedna z nich jest natury czysto medycznej. Przepraszam, ale co taka kobieta jak pani robi w takim miejscu?
- A co pana sprowadza do mnie?
- Ostatnio przeszedłem poważną operację. Nie do końca z mojej własnej woli. Chciałbym się upewnić jakie zabiegi zostały przeprowadzone, a zwłaszcza interesują mnie wszelkie nadajniki.
- Jakżeby inaczej. Nie wygląda pan na kogoś, kto przyszedł po pomoc z katarem.
- A ktokolwiek przychodzi tu z katarem? Jesteśmy na dość suchej i ciepłej planecie.
- Tak, to był zły przykład. Zapraszam na stół. Skanowanie trochę potrwa.
- A więc co pani tutaj robi?
- Co jeśli powiem, że się ukrywam?
- Tutaj to jest jasne jak dwa słońca, a więc?
- Powiedzmy, że nie mam co szukać pracy w obrębie Republiki. A to jest mój pierwszy przystanek.
- Dobra praktyka, najemnicy, zabójcy, uciekinierzy…
- Którym pan jest?
- Żadnym, po prostu miałem pecha.
- Raczej szczęście w nieszczęściu. Lewa strona ciała… Kości były praktycznie w proszku, poważne uszkodzenia mięśni, połamane żebra, przebite płuco. Składał pana prawdziwy artysta, praktycznie nie ma śladów. Poza… Na sercu jest jakiś metalowy element, nic stosowanego w medycynie.
- Może się pani tego pozbyć?
- To bardzo ryzykowne, szansa, że pan umrze jest zbyt duża.
- Ryzyko jest po mojej stronie, da pani radę?
- Tak, choć znacznie łatwiej byłoby wymieć całe serce.
- Wymienić?
- Tak.
- Niech zgadnę, jest jakieś „ale”.
- Jest. Nie jestem w stanie przeprowadzić takiej operacji tutaj. Trzeba by zamówić organ i mieć odpowiednie narzędzia.
- Załóżmy, że nie mam czasu i musimy radzić sobie z tym, co mamy.
- Musiałabym otworzyć klatkę piersiową i ocenić sytuację.
- Zróbmy to. Poproszę o znieczulenie miejscowe.
- Miejscowe? Zwariował pan?
- Mij, proszę mi mówić po imieniu. Ostatni raz kiedy miałem znieczulenie ogólne, dostałem w prezencie ten oto kawałek metalu na sercu. Nie zamierzam ryzykować po raz drugi.
- Tak czy inaczej, zwariowałeś. Sama operacja jest niebezpieczna, a ty chcesz być jeszcze przytomny?
- Pani doktor, otworzy pani klatkę, oceni sytuacje. Jeżeli będzie dało się to usunąć, usunie to pani. A ja w tym czasie będę zabawiał panią rozmową.
- Wiele rzeczy już widziałam podczas swojej praktyki, ale to… Zgoda, ale w zamian za te nietypowe warunki podrzucisz mnie w jedno miejsce i będziesz mi winien przysługę.
- Skąd pomysł, że mam zamiar opuścić to miejsce?
- Kobieca intuicja. Zgoda?
- Chyba nie mam wyboru, zgoda.
- Przygotuję gabinet, tam jest łazienka, a tu masz czyste spodnie. Choć trochę będziemy udawać, że sala jest sterylna.
- Operowali mnie w gorszych miejscach… Poza tym uodporniłem się już pewnie na wszystko.

Człowieku, ona ma rację, zwariowałeś. Z drugiej strony wszystkie wysiłki jakie włożyłem, żeby zatrzeć ślady pójdą na marne. No i raczej nie chcę rozstawać się z moim sercem… znamy się od urodzenia. Powinienem zostać komikiem…

- Gotowy?
- Czy ja jestem gotowy? To pani trzyma skalpel.
- Skoro mam otworzyć ci klatkę, to mów mi po imieniu. Będę musiała przeciąć również mostek, dlatego postaram się zrobić jedynie tak dużą dziurę jak jest to konieczne.
- To ty trzymasz skalpel. Zaczynajmy już.

Człowieku, zwariowałeś.

- Czułeś coś?
- Nie.
- To dobrze, aczkolwiek najgorsze przed nami. Urządzenie jest bezpośrednio na sercu, w worku osierdziowym. Muszę go również rozciąć. Wciąż jesteś ze mną?
- Tak, zamyśliłem się.
- O czym myśli ktoś, komu właśnie operują serce?
- O steku, o dużym, krwistym steku.
- Naprawdę jesteś szalony. Dobrze, urządzenie trzyma się ośmioma zębami. Są umieszczone dość płytko, aby nie ingerować w pracę mięśnia. Jego usunięcie byłoby bardzo proste, tyle, że…
- Tyle że…?
- Tyle, że serce powinno być nieruchome.
- Nieruchome? Coraz lepsze wieści… Zaszliśmy dość daleko… Jeśli uda ci się usunąć uradzenie dość szybko…
- Czy ty chcesz, żebym zatrzymała twoje serce?
- Tylko na chwilę.

Naprawdę zwariowałem. A fakt, że to poważam, tylko potwierdza diagnozę.

- A niech cię… Ale wiesz, że raczej nie zachowasz przytomności?
- Trudno, muszę ci zaufać.
- Co ja w ogóle robię…?
- Do zobaczenia po drugiej stronie.

Nal Hutta, co za bagno. Że też komuś opłaca się nas wynajmować do pracy tutaj. Tak, koncert Filharmonii Koreliańskiej, zawsze pomaga się skoncentrować na zadaniu… Znowu jest mi zimno. Nie mogę oddychać. Nie mogę się ruszać. Znów szare niebo przed oczami… Jetiise. Zginiesz ze mną. Ja się nie boję śmierci, a ty, jetii?

- Żyjesz? Słyszysz mnie?
- Słyszę…
- Wszystko poszło gładko, pobiłam chyba rekord czasu operacji na sercu.
- Miło to wiedzieć. Czy to normalne, że czuję się jakbym wstał z martwych?
- Humor nigdy cię nie opuszcza? Proszę, oto twoja pluskwa, są jeszcze na niej ślady twojej tkanki. Uznałam, że zechcesz zobaczyć efekt mojej pracy.

Ilu ludzi miało okazję zobaczyć własne serce? Tak, teraz muszą nakręcić o mnie film.

- Bardzo ładnie, szyte na miarę. Możesz mnie już zamknąć?
- Bardzo proszę. Możesz się już zrelaksować.
- Nie jesteś zwykłym lekarzem, prawda? Zwykły konował nie podjąłby się czegoś takiego, a już na pewno bym tego nie przeżył. Lubisz ryzyko, przypuszczam, że właśnie dlatego nie masz co szukać pracy w Republice.
- Jeśli musisz wiedzieć, to pacjent mógł po prostu umrzeć albo mogłam zaryzykować. To wystarczy, żeby zniszczyć obiecującą karierę.
- Jeżeli chcesz lecieć ze mną, pakuj się. Idę się ubrać.
- Chyba żartujesz, dopiero co miałeś operacje serca. Bez opieki medycznej możesz nadal umrzeć.
- To dobrze, że zabieram ze sobą lekarza. A tak przy okazji… Masz zamiar tu wrócić?
- Nie, raczej nie.
- Bardzo dobrze. Pakuj się, mamy mało czasu.

Myślałem, że znam przeciwnika. Myślałem, że rozgryzłem w co gra. A tak naprawdę od początku to była ich gra. Dałem się podejść. Należy więc założyć, że moje kłopoty jeszcze się nie skończyły. Ale jak na razie muszę opuścić tę kulkę kurzu.

- Wiedziałaś, że większość gazów używanych w medycynie jest łatwopalna?
- Oczywiście. Nie zamierzasz chyba…?
- Zamierzam. Gdzie jest nadajnik?
- Tam na stole.
- Poczekaj na mnie przed drzwiami. Zaraz przyjdę.

Mały detonator czasowy, na szczęście nawet ten di’kut był na tyle inteligentny, żeby mieć kilka. Dla lepszego efektu gazy mieszamy i serwujemy na ciepło…

- Idziemy.
- Ile mamy czasu?
- Wystarczająco dużo. Zapomniałem zapytać, gdzie chcesz lecieć i jaką przysługę jestem ci winien?
- Na Coruscant. Chcę, żebyś kogoś dla mnie zabił…
- Przecież mówiłem, że nie jestem zabójcą.
- Mówiłeś też, że nie jesteś najemnikiem i uciekinierem. Usunęłam ci nadajnik przyczepiony do serca, a za chwilę mój gabinet wyleci w powietrze. O czymś zapomniałam?
- W takim razie będziemy musieli zajrzeć po drodze w jedno miejsce. Tymczasem muszę zdobyć nowy statek…

Czy ja zawsze muszę trafiać na takich ludzi? Już nawet lekarz nie bierze pieniędzy tylko czyjeś życie…

- Dzień dobry, panowie. Przyszedłem odebrać mój statek.
- A widzisz gdzieś tu swój statek?
- Musiało zajść jakieś nieporozumienie, zostawiłem panom mój statek.
- Ale go tu nie ma. Znikaj zanim wypruję ci flaki.
- Mogę zapłacić, mam kredyty… sporo kredytów.
- Kredyty mówisz? Rzuć je tutaj!

Chciwość. Uwielbiam chciwość. I małe detonatory… Tak, razem tworzą wybuchową mieszankę. Dwóch będę miał z głowy, zostaje trzech… Zanim się zorientują, co się dzieje, będzie po nich. Tak, kolego, kredyty raczej nie piszczą… Tak, panowie, ta czerwona chmurka to wasi koledzy. Was przynajmniej zidentyfikują. No może poza kolegą z dziurą między oczami.

- Dziękuje panom, nie macie nic przeciwko, że zabiorę wasz statek?
- Mówiłeś, że nie jesteś zabójcą? A tych pięciu…?
- Tym razem to oni mieli pecha… Zapraszam na pokład.

Rozdział trzeci: Tam gdzie można zniknąć

- A więc gdzie chcesz wpaść po drodze?
- Mówi ci coś „Mandalora”?
- Przypuszczam, że ma to coś wspólnego z Mandalorianami.
- Jak sama nazwa wskazuję, nieprawdaż?
- Jesteś jednym z nich?
- Tak. To chyba nie problem?
- Nie. Ale to wiele wyjaśnia.
- Kto będzie moim celem?
- Pewien senator. To przez niego…
- Nie interesuje mnie, co ci zrobił. Choć jeśli tobie poprawi to humor, to słucham.
- Pacjent, o którym ci wspominałam, był jego synem. Po jego śmierci ojciec wpadł w furię, pozwał mnie i upewnił się, że moja kariera lekarza jest skończona.
- Jego śmierć raczej nie wpłynie na twoją karierę.
- Ponoć nie interesują cię powody…
- Więc pozwól, że trochę odpocznę, miałem raczej ciężki dzień.

Ścigają cię jetiise, a ty ciągniesz ze sobą dziewczynę, która chce śmierci senatora za zrujnowanie kariery. Co więcej, ta sama dziewczyna zgodziła się na szalony pomysł usunięcia nadajnika… Ten jetii musiał przypuszczać, że domyślę się, że mi go wszczepili. Musiał też widzieć, że ucieczka była za prosta. Cały czas są jeden krok przede mną…

- Jeśli chcesz, możesz zostać na statku.
- Chętnie poznam nową planetę.
- Skoro tak chcesz.
- Najpierw muszę pójść do kantyny.
- Dobry pomysł, też jestem głodna.
- Nie mówiłem, że idziemy tam zjeść.
- Ale skoro tam będziemy…

Nigdy więcej nie ciągnij ze sobą szalonej poszukiwaczki przygód po medycynie.

- Olarom Kelborn.
- Olarom Mij! Chodziły plotki, że zginąłeś na Nal Hutta. Widzę, że masz towarzyszkę.
- Moja towarzyszka chce spróbować lokalnych specjałów. A w tym czasie będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
- Mam doskonały gulasz, zaraz przyniosę.

Kantyna na Mandalorze. Tu barman wie wszystko o każdym. Tu bycie barmanem to bycie bazą informacji, bankierem, no i Mandalorianinem.

- Wiesz coś o pozostałych Vode z Nal Hutta?
- O nikim poza tobą nie słyszałem. Ale nikt też nie potwierdził, że zginęli. Jak tobie się udało?
- Uratował mnie jetii. Nie bezinteresownie rzecz jasna. Chcieli mnie śledzić. Coś się szykuje, mam zamiar dowiedzieć się co. Więc gdybyś spotkał kogoś z mojego oddziału, daj znać.
- Niezła historia. Musisz mi ją kiedyś opowiedzieć całą. Spokojnie, dam znać Vod.
- Tak, kiedyś opowiem. Jak sam rozumiesz, nie mogę skorzystać z mojego konta w banku, mam więc nadzieję, że nie przepiłeś mojego depozytu?
- Jestem barmanem! Ja nie płacę za drinki. Spokojnie, mam twoje kredyty. Proszę.
- Ale wiesz, że jako właściciel i tak pijesz za swoje? Czy stary Janx wciąż prowadzi kuźnię? Jak widzisz, mam pewne braki w pancerzu.
- Tak, jest u siebie.
- Miej oko na moją towarzyszkę, zaraz wracam.

Mandalora - tu człowiek może po prostu zniknąć. Zakładasz hełm i stajesz się anonimowy, tylko malowanie odróżnia cię od innych Mandalorian. Jeśli jednak szuka cię ktoś obcy, możesz być pewien, że cię nie znajdzie.

- Olarom, Janx.
- Olarom. W czym mogę pomóc, chłopcze?
- W tym, w czym jesteś najlepszy. Nie poznajesz mnie?
- Ach, tak, Mij! Dawno cię nie widziałem. Znów zniszczyłeś zbroję?
- Zwykły wypadek w pracy, pocisk moździerzowy.
- Właśnie widzę. Mam naprawić te płytki?
- Jeśli możesz. Będę także potrzebował nowego hełmu i karwaszy, nowego pasa i nowe kabury. Masz może gdzieś pod ladą dwa Westary? I przydał by się jakiś jetpack.
- Wybierasz się sam na małą wojnę?
- Można tak powiedzieć, chciałbym również zmienić kolor płyt, a raczej pozbyć się farby.
- Synu, wiesz kto nosi dokładnie taką zbroję?
- Wiem. Jeśli możesz, poinformuj go o mnie i powiedz, że to co robię, robię dla wszystkich Mandalorian. Choć nie wiem czy on jest tym jeszcze zainteresowany…
- Nie oceniaj go.
- Nie oceniam. Bardzo go szanuję. I dla jego - i nie tylko jego - bezpieczeństwa potrzebuję takiej samej zbroi.
- Gdybyś to nie był ty, chłopcze… Zgoda. Daj mi dzień.
- A więc do jutra.
- Mam nadzieję, że ją odwiedzisz.
- Właśnie tam się wybieram.

To może być mój najlepszy albo najgorszy pomysł. Wolałbym jednak, żeby nie był ostatnim.

- Mam nadzieję, że nasyciłaś się lokalną kuchnią?
- Nigdy bym się nie spodziewała, że Mandalorianie mogą mieć tak dobrą kuchnię.
- Głodny Mandalorianin jest zły… Więc nic dziwnego, że dobrze gotujemy. Posłuchaj, muszę się z kimś spotkać, wynajmę ci tu pokój. A jutro będziemy mogli ruszyć na Coruscant.
- Sama mogę wynająć pokój.
- W porządku, więc zrób to sama.

Wyprawy na Coruscant któreś z nas raczej nie przeżyje…

- Kelborn, miej na nią oko.
- Spokojnie Vod. Wiesz, ona jest w waszym domu…
- Tak... Do zobaczenia jutro. A, i pożyczę twój śmigacz.

Pani doktor na pewno zasypie mnie jutro pytaniami o „nasz” dom… Dom, mała luksusowa twierdza, czego chcieć więcej? Drzwi jak zwykle otwarte… choć w sumie kto śmiałby się tu włamać…

- Ręce na widoku, żadnych numerów.
- Ann, możesz odsunąć lufę od mojej głowy? Dziękuję.
- Nie odzywałeś się.
- Jak zwykle gorące przywitanie… Można powiedzieć, że przez jakiś czas nie było mnie wśród żywych. Sama mogłaś dać znak życia.
- A myślisz, że ja tu sobie siedzę, pilnuję domu i czekam na ciebie? Tak się składa, że też miałam w ostatnim czasie kilka zleceń. Napijesz się kafu?
- Jasne.
- Nie ukrywam, że martwiłam się o ciebie… Dobrze, że wróciłeś.
- Właściwie to jestem przelotem. Potrzebuję kogoś do pomocy. Kogoś, komu mogę ufać.
- To coś poważnego?
- Nie, ale potrzebuję kogoś do pilnowania mojej szóstej.
- Jakieś szczegóły?
- Tak, ale nie teraz. Jutro wyruszamy… Widzę, że przemalowałaś zbroje.
- Nie sądzisz, że żółty mi pasuje?
- Owszem, wyglądasz bardzo ładnie.
- Ty za to wyglądasz niespecjalnie.
- Zamówiłem nowy pancerz, jutro go odbieram. A teraz idę spać. Dobranoc.
- Dobranoc. Jaki kolor?
- Niespodzianka.

Nie ma to jak noc we własnym domu. Tu można naprawdę odpocząć.

- Wstawaj.
- Dzień dobry… Tak, już wstaję.
- Zabezpieczyłam dom, spakowałam się i jestem gotowa do drogi, a ty jeszcze śpisz?!
- Już wstaję. Dostanę jakieś śniadanie?
- Trzeba było wstać wcześniej.
- Trudno, zjem w mieście, czeka tam na nas klient.

Że też ona jest jedyną osobą, jakiej mogę bezgranicznie ufać…

- Poczekaj tu na mnie, odbiorę tylko nowy beskar’gam od Janxa i zaraz do ciebie wracam.
- Nie mogę doczekać się tej niespodzianki…

Tu ludzi poznaje się po pancerzu. Taki pancerz nosi tylko jeden człowiek… Nie dziwię mu się, prezentuje się naprawdę świetnie.

- Mij? Co ty masz na sobie?!
- Tak, wiem. I tak, zrobiłem to specjalnie. Ale musisz przyznać, że dobrze na mnie wygląda.
- Daj mi wyjść z szoku.

Pomimo, że większość ludzi ma hełmy na głowach, jestem pewien, że na mnie patrzą. Nic dziwnego, gdy paraduje się w srebrno-niebieskiej zbroi.

- Ann, poznaj proszę naszego klienta, doktor Risę. Risa, oto Ann - poleci z nami.
- Miło mi poznać, Ann. Proszę, mów mi po prostu Risa.
- Tak… Mi także miło poznać. Mij, powinniśmy się zbierać.
- Masz rację, idź przodem. Zaraz cię dogonię. Lądowisko czwarte.
- Dogonisz? Zobaczymy!
- Mij, mogę cię o coś zapytać?
- W czym mogę pomóc tym razem, pani doktor?
- Ładna zbroja.
- Dziękuje, ale to było stwierdzenie, a nie pytanie.
- Chciałam tylko wiedzieć… kim jest dla ciebie Ann?
- Ach tak… Ann jest mi bardzo bliska. To moja siostra.

Rozdział czwarty: Rodzinny interes

- Z połowy kontraktu się wywiązałem, witam na Potrójnym Zerze.
- Myślałam, że nigdy tu nie wrócę…
- Jeśli mogę spytać, po co wróciłaś? Lub co cię powstrzymywało przed powrotem?
- Ten senator to niebezpieczny człowiek, powiedział, że jeżeli kiedykolwiek wrócę na Coruscant, każe aresztować moją rodzinę. Ale skoro niebawem zginie…
- Usłyszysz o tym w holowiadomościach. Nasze ścieżki tu się rozdzielają. Powodzenia i dziękuję.
- Gdybyś jeszcze kiedyś potrzebował lekarza-ryzykanta… To jest numer mojego komunikatora. Tobie również życzę powodzenia.

Lekarz-ryzykant? Tak, może się przydać… Choć mam nadzieję, że jednak się nie przyda. Potrójne Zero, dziennie ginie tu więcej ludzi niż na niejednej wojnie. Handel przyprawą, bronią i niewolnikami. A to wszystko pod samym nosem jetiise. Dwoje Mandalorian powinno się tu rozpłynąć w tle. Oczywiście jeśli tego chcą…

- Dokąd mam się kierować?
- Do starej dzielnicy przemysłowej.
- Czy przez przypadek nie jest to teraz dość modne miejsce?
- Jest, można tam wynająć wygodny apartament, a za niewielką dopłatą także sporą halę.
- Chcesz otworzyć galerię sztuki czy sklep z szytymi na miarę zbrojami?
- Tak naprawdę to mam zamiar wykorzystać tę przestrzeń w zupełnie inny sposób… Będziemy potrzebowali szybkiego kabrioletu.
- Mam znaleźć coś, co będzie mi odpowiadać?
- Dokładnie.
- Powiesz mi co planujesz? Zabicie senatora to dość rutynowe zadanie.
- Nie tym razem. Senator jest celem jednego zadania, ale zarazem środkiem do drugiego.
- Kto jest drugim celem?
- Tego jeszcze nie wiem.
- Czyli ma to coś wspólnego z tymi jetiise, o których opowiadałeś.
- Czasami za bardzo kogoś mi przypominasz.
- Tak? Kogo?
- Mnie.
- To dlatego, że jesteś moim bratem, musisz być choć trochę tak sprytny i inteligentny jak ja.
- Gdybym tylko był jeszcze tak skromny jak ty…
- A więc co planujesz?
- Zabiję senatora na oczach tłumu, przed budynkiem senatu, w środku dnia, twarzą w twarz. Chcę, żeby wszyscy widzieli czyja to robota.
- Jak planujesz uciec?
- Jetpack pozwoli mi szybko wzbić się na wysokość, z której zabierzesz mnie wspomnianym kabrioletem.
- Znając ciebie masz zamiar wylądować w lecącym śmigaczu?
- Oczywiście, że tak. Skoro mają mnie pokazać w holowiadomościach to muszę dobrze wypaść.
- Czy ty na pewno jesteś moim bratem?
- Ty jesteś starsza, więc ty mi powiedz.
- Ty mały… A co z jetiise?

Tak, kto by pomyślał, że ona jest starsza… Nie wiem, czy kiedyś zrozumie, że bicie mnie w zbroję nie przynosi wielkiego efektu.

- Na razie mają tylko dowiedzieć się, że jestem w mieście.
- Jesteśmy.
- Ty zostaniesz w cieniu, nie będę cię narażał.
- Nie wyślesz mnie chyba do domu? Zresztą i tak bym nie poleciała.
- Powiedziałem że masz zostać w cieniu, a nie wracać do domu.
- Dha Werda Verda.
- Mirdala Ann’ika
- Nazwij mnie tak jeszcze raz, a nie ręczę za siebie!
- Tak, ja też tęskniłem Ann’ika.

Może i jest nieco narwana, ale zna się na naszej robocie. Wystarczy ją tylko trzymać z dala od sklepów i centrów wszelkiej rozrywki. Lepiej też jej nie drażnić, o ile nie ma się na sobie beskar’gam.

- Jak ci się podoba nasza kryjówka?
- Jest… ogromna. Nawet nie chcę pytać, skąd masz na to pieniądze.
- Tak się składa, że jestem całkiem nieźle opłacany. A jak tam wybór śmigacza?
- Wybrałam ładny żółty, pasuje mi do zbroi.
- A poza tym, że jest ładny?
- A poza tym jest szybki i nie ma dachu.
- Siadaj, musimy omówić dokładnie plan.
- Tak, tak. Już idę.
- Obserwowałem naszego senatora. Typowy biurokrata. Codziennie o dziewiątej czasu lokalnego przychodzi do swojego biura. Spędza tam sześć godzin. Chyba, że akurat są obrady, wtedy zostaje dłużej. Tak się składa, że za dwa dni będzie przedstawiał projekt nowej ustawy. Zawsze wychodzi wtedy do dziennikarzy na jeden z balkonów. Dokładnie na ten, najbliższy jego biura.
- A jak masz zamiar minąć strażników przy wejściu? I jak masz zamiar nie wyróżniać się w tym błyszczącym wdzianku?
- Nie mam takiego zamiaru. Podrzucisz mnie na dach w tym miejscu, to jedna z białych plam systemu ochrony. Jest dość blisko balkonu, niestety nie widać stąd, co się na nim dzieje. Dlatego zajmiesz pozycję na tej platformie.
- To spora odległość.
- Tak, ale zapewnia widok na cel i nie przyciągnie niczyjej uwagi. Kontynuujmy. Nie wysiadając ze śmigacza, będziesz obserwować balkon, dasz mi znać kiedy cel się pojawi. Dotarcie z kryjówki do balkonu zajmie mi trzydzieści, maksymalnie czterdzieści sekund. Prawdopodobnie zostanę zauważony, ale zanim ochrona zareaguje, cel będzie już w zasięgu. Na równi ze mną ruszasz ty. Na balkonie mam zamiar spędzić maksymalnie sześćdziesiąt sekund. Musisz mnie obserwować i dostosować prędkość.
- O to się nie martw, jestem znacznie lepszym pilotem od ciebie.
- Tak… Dlatego to ty prowadzisz, a ja tylko pociągam za spust. Wskakuję do rozpędzonego śmigacza. Mogę się założyć, że zaraz ruszy za nami jakiś pościg, wokół Senatu kręci się wiele patroli. Będziesz musiała ich zgubić, a przynajmniej zwiększyć dystans. Wylądujemy tutaj, to zabudowana platforma, zapewni nam osłonę. Na drugim końcu tej platformy stoi drugi śmigacz, jakieś sześćset metrów. Jeżeli nie uda nam się tak zgubić pościgu, przygotowałem drugą taką zamianę, dokładnie tutaj. Jeżeli to też się nie uda, skierujemy się na niższe poziomy i zgubimy ich na piechotę.
- Jak zawsze uzbrojony w plany od A do Z.
- Czy naprawdę rodzice niczego cię nie nauczyli?
- Nauczyli mnie, że trzeba szybko przejść na emeryturę i znaleźć sobie w tym celu ciepłą planetę.
- Tylko, żeby dożyć nawet szybkiej emerytury trzeba mieć zapasowe plany.
- Tak pamiętam… Vod’ika. Będę ci teraz potrzebna?
- A gdzieś się wybierasz?
- Nie można przylecieć na Potrójne Zero i nie pójść do dzielnicy handlowej.
- Tylko pamiętaj, żeby zdjąć swoją piękną żółtą zbroję przed wyjściem.
- Bardzo zabawne!
- Ja się nie śmieję.

Rodzina to coś więcej niż więzy krwi… Tak, właśnie tego doświadczam. Czas się przygotować. Zawsze na dzień lub dwa przed zleceniem wyłączam się z życia. Koncentruję się, odpoczywam, czekam…

- Wygodnie ci?
- Bardzo… Ten szyb raczej nie był projektowany dla Mandalorianina w pełnym rynsztunku.
- Jaka szkoda, fotel mojej Żółtej Błyskawicy jest bardzo wygodny, na dodatek jest piękne słońce.
- Po pierwsze: to nie twój śmigacz. A po drugie: nazwałaś go Żółta Błyskawica?
- Nasza znajomość z Błyskawicą może nie będzie długa, ale za to szalona. Uwaga, na balkonie coś się dzieje!
- Czekam.
- Cel pojawił się na mównicy. Ruszaj.
- Do zobaczenia po drugiej stronie.

Adrenalina zawsze towarzyszy takim sytuacjom. Ciekawe, ilu ludzi miało okazję ślizgać się po dachu Senatu?

- Po obu stronach celu stoją ochroniarze.
- Zrozumiałem.

Dwa cele, dwa blastery, pójdzie szybko… Panom już dziękujemy.

- Błagam, nie strzelaj!
- Dla ciebie mam coś specjalnego…

Nigdy nie lubiłem podrzynać gardeł, zwłaszcza, gdy pod ręką jest blaster. Czasem jednak trzeba zostawić wiadomość.

- P.C.P., pięć sekund
- Jestem w powietrzu.

Nigdy nie lubiłem używać jetpacków. Raz cię uratuje, raz zabije… czasem nie warto ryzykować. Teraz jednak ważniejsze jest czy trafię w pędzący śmigacz…

- Piękne lądowanie!
- Dziękuję, pierwszy raz w życiu robię coś takiego.
- Widzisz kogoś?
- Nie… Jest! Jeden patrol. Ruszyli w pościg. Masz koordynaty?
- Tak.
- To wyciśnij, ile się da! Nie chcę zabijać przypadkowych policjantów.
- A ochroniarzy?
- Skup się na drodze!
- Zaraz dolecimy do punktu alfa.
- Dobrze, mamy wystarczający odstęp. Jednak umiesz pilotować…
- Będziemy skakać!
- Co?!
- Po prostu skacz, kiedy każę!

Tego nie było w planie…

- Zaraz wlecimy nad platformę przygotuj się… Teraz!

Nigdy więcej nie skacz z rozpędzonego śmigacza… O czym ja mówię, na pewno jeszcze kiedyś mnie do tego zmusi…

- Jesteś cała?
- Tak.
- No to ruszaj się, zaraz tu będą! Możesz mi przy okazji wyjaśnić dlaczego skakaliśmy?
- Błyskawica przeleci przez platformę, pomyślałam, że pościg poleci za nią, dając nam więcej czasu.
- Następnym razem uprzedź mnie wcześniej… Ale plan dobry. Widzisz kogoś za nami?
- Nie, żaden policyjny śmigacz się nie zatrzymał.
- Dzięki tobie. Ale teraz ja prowadzę.

Rozdział piąty: Wiadomość z cienia

- Jesteś we wszystkich wiadomościach!
- Tak, widziałem.
- Ponoć sam Kanclerz poprosił Radę Jetiise o pomoc w tej sprawie.
- Taką właśnie miałem nadzieję.
- A tak właściwie, dlaczego użyłeś noża?
- To jest wiadomość.
- Zazwyczaj jesteś bardziej rozmowny.
- Zazwyczaj nie składam dość skomplikowanej bomby.
- Co nas nie zabije…
- Obawiam się, że jeśli to coś wybuchnie, to na pewno nas nie wzmocni. Przygotowałaś halę?
- Tak, wszystko gotowe.
- Świetnie, ja też skończyłem.
- A więc powiesz mi teraz, dlaczego użyłeś noża.
- Pewien Jetii wie, że należy do mnie. Mam nadzieję, że też ogląda holowiadomości. Chodź, dokończymy przygotowania.

Jetiise są zbyt pewni siebie, a jedyna broń jaką mają to miecz i rzekoma Moc. To ich kiedyś zgubi, w końcu nie ma to jak dobry blaster. Niezłe hasło do reklamy: „Dobry blaster, lepszy niż jetiise”. Tak… Na pewno przyjęłoby się na Mandalorze.

- Ruszamy na miasto. Czas zapolować.
- Myślisz, że tak łatwo złapać jetii?
- Nie wiem, nigdy żadnego nie łapałem, zaraz się przekonamy.
- Czyżbyś nie miał planu?
- Mam plan, po prostu wcześniej tego nie robiłem. Wsiadaj, wytłumaczę ci po drodze.
- Najpierw mi powiedz, gdzie chcesz znaleźć jetii.
- Tam, gdzie jest ich najwięcej. W świątyni. A teraz słuchaj. Dzięki Mocy jetiise są szybsi i silniejsi od większości istot w Galaktyce. Dzięki Mocy mogą również wyczuwać niebezpieczeństwo i przewidzieć, gdzie uderzy nieprzyjaciel. Jednak jeżeli ich zdekoncentrujesz lub zmusisz do skupienia na jednym…
- Nie zwrócą uwagi, gdy ktoś wbije im nóż w plecy. Tak, pamiętam co opowiadał tato i dziadek. Ale to wciąż teoria.
- Dziś się przekonasz, czy mieli rację. Ja odciągam uwagę, ty wbijasz nóż. Tyle, że właściwie nie wbijasz noża, a tylko ogłuszasz.
- Postaram się.
- A oto i ona, Świątynia Jedi.
- Jedi? Czyżbyś wczuwał się w mieszkańca Potrójnego Zera?
- Jakby nie było, jesteśmy na Potrójnym Zerze. A teraz rozglądaj się za jakimś samotnym jetii.
- Myślałam, że zawsze chodzą parami jak nieszczęścia.
- Stąd właśnie wzięło się to powiedzenie. A teraz szukaj.
- Może być przystojny blondyn, na mojej pierwszej?

Przystojny blondyn…? Czy ona wychowała się w tej samej rodzinie co ja?

- Tak, może być. Zobaczmy, dokąd się wybiera.
- Mam pomysł jak go rozproszyć bez użycia przemocy.
- A co jeśli nie lubi brunetek?
- Dawno nikt cię chyba nie pobił! Miałam na myśli to, że moglibyśmy spowodować małą stłuczkę.
- Za późno, podchodzi do lądowania.
- Nie za długa wycieczka.
- Miejmy tylko nadzieję, że nie idzie do zaprzyjaźnionej kantyny pełnej jetiise.
- Myślisz, że są takie kantyny?
- Może przy okazji zapytasz swojego przystojnego blondyna?
- Jak tylko wrócimy do domu...!
- Dobrze, jak wrócimy to mnie pobijesz. A teraz wmieszaj się proszę w tłum, ale bądź w pobliżu. Do zobaczenia po drugiej stronie.
- Do zobaczenia, Vod’ika.

Nigdy nie wiesz, jakie mogą być twoje ostatnie słowa… Spory tłum, rozpoczęcie tu regularniej walki nie byłoby dobrym pomysłem. Mam nadzieję, jetii, że szukasz tu czegoś nie do końca legalnego. Skręca w boczną uliczkę, to może być moja szansa… Masz tu kolegę, jak miło…

- Hej, ty, znikaj stąd! Mam wspólne interesy z tym Jedi.
- A ty kim… To ty! Połowa zakonu cię szuka!
- A ty mnie znalazłeś, mam tu coś dla ciebie.

Pocisk średniego zasięgu wystrzeliwany z jetpacka… Trudno odmówić mu skuteczności i nie mówię tego tylko dlatego, że lubię materiały wybuchowe.

- Czego ode mnie chcesz łowco nagród? Zresztą to i tak nieważne, zaraz zginiesz.
- Jeszcze nie zginąłem.

Szarżujący jetii jest zdecydowanie niebezpieczny, jednak nadal nie jest ognioodporny. Zawsze warto mieć ze sobą miotacz ognia w ciemnych uliczkach. Można sobie poświecić albo kogoś usmażyć. Póki jest czas, warto posłać kilka błyskawic z blastera. Może nawet kilkadziesiąt. Widać nawet jetii można rozproszyć i ogłuszyć.

- Jednak miałeś rację.
- To chyba dobrze? Na wypadek gdyby chciał się wcześniej obudzić, dam mu coś mocniejszego.
- A zastanawiałeś się, jak go teraz zawleczemy do śmigacza?
- Właściwie to nie... pomóż mi. Miejmy nadzieję, że nikt nie zainteresuje się dwójką Mandalorian, ciągnących zwłoki.
- Tak, to zapewne naturalny obrazek na tutejszych ulicach.
- Mniej gadania, więcej wleczenia.
- Z bliska jednak nie jest taki przystojny…
- Miło mi to słyszeć, ale możemy o tym pogadać w domu albo kiedy nie będziemy ciągnąć ogłuszonego jetii.
- Ale ty jesteś sztywny. Powinieneś brać przykład z niego.
- A będziesz wlec nas obu? Bo bardzo chętnie bym się teraz ogłuszył. Tam jest jakiś ścigasz, możesz go pożyczyć?
- Daj mi chwilę.

Gdyby tylko tyle nie gadała…

- Zapraszam na pokład. Dokąd panów zawieść?
- Do mojej prowizorycznej sali przesłuchań proszę.

Ludzie myślą, że tortury to jakaś wyrafinowana sztuka. Owszem, kiedy masz czas, możesz zamienić je w sztukę, ale przy okazji musisz być psychopatą. Tak naprawdę wystarczy coś do unieruchomienia, nóż i znajomość anatomii. Jeżeli jednak musimy przesłuchać jetii to z tego, co wiem… trzeba improwizować.

- Widzę, że się obudziłeś. Zanim zrobisz coś głupiego lepiej mnie posłuchaj. Na nogach i rękach masz czujniki, połączone z dość sporym ładunkiem, na którym siedzisz. Co prawda domyślam się, że trudno jest się choć trochę poruszyć, gdy w ciało wrzyna się drut kolczasty z durastali, ale gdybyś jednak spróbował, będziesz w podobnym stanie skupienia jak Moc. A skoro o Mocy mowa, gdybyś próbował w jakaś sposób na mnie wpłynąć, czy na przykład mnie zaatakować… Bum. Rozumiesz?
- Rozumiem. Nie stoisz za blisko? Mógłbym zabrać cię ze sobą…
- Nie doceniasz ładunków kierunkowych… i nie doceniasz mnie. Jeśli powiesz mi to, co chcę wiedzieć, opuścisz to miejsce. Choć powinienem ująć to inaczej: kiedy to zrobisz. Bo zrobisz to na pewno.
- To się okaże… barbarzyńco!
- Pozwól, że coś ci najpierw opowiem. Tortur uczył mnie dziadek, człowiek bardzo przywiązany do tradycji. Kazał na przykład wykuć to ostrze, zwykły nóż… a wciąż skuteczny. Dlaczego o tym wspominam? Otóż uczył mnie torturowania tym, co ma się pod ręką, między innymi nożem. Nie uwierzysz, ile jest punktów na ludzkim (i nie tylko ludzkim) ciele, w które można wbić nóż, nie powodując śmierci. Niestety trzeba pilnować, żeby przesłuchiwany się nie wykrwawił. Niesamowitym zbiegiem okoliczności, masz - a raczej miałeś – miecz, który zostawia przypalone, a zatem niekrwawiące rany.
- Jesteś szalony, jeśli myślisz…
- Daj mi dokończyć. Oczywiście dawniej, gdy protezy nie były tak… doskonałe, amputacja kończyn była bardziej… efektowna i efektywna zarazem. Mogę cię jednak zapewnić, że proteza to nie to samo co własna kończyna, tak przynajmniej słyszałem. Mogę cię również zapewnić, że samo odcinanie kończyn nie jest przyjemne, zwłaszcza, gdy ktoś robi to centymetr po centymetrze. A jeśli mi nie powiesz tego co chcę, tak właśnie się stanie.
- Myślisz, że przestraszę się twoich metod, mandaloriańska kanalio?
- Kanalio? Błagam… nie stać cię na gorsze wyzwisko nawet w takiej chwili? Zresztą, zaczniesz się bać… kiedy ból będzie coraz silniejszy. Będziesz się bał za każdym razem, gdy będę cię budził po tym, jak zemdlejesz. Będziesz się bał, gdy tylko się do ciebie odezwę, gwarantuję ci to. Chyba, że odpowiesz na moje pytania. Zaczynajmy. Dlaczego Zakon interesuje się Mandalorianami?
- Bo jesteście bardzo mili!
- Świetnie! Zademonstruję ci klasyczną metodę z wykorzystaniem noża. Popatrz mogę… Proszę cię, na prawdę myślałeś, że zaryzykuję, że wysadzisz się w powietrze, gdy będę wbijał w ciebie nóż? Wyjaśnijmy coś sobie, mam tu kontroler detonatora. W czasie, gdy będę ci demonstrował moje techniki przesłuchań, ładunek będzie nieaktywny… Ale jeśli mnie odepchniesz, czy spróbujesz zrobić jakąkolwiek inną sztuczkę… bum. No i oczywiście nie jesteśmy sami, to też powinieneś wziąć pod uwagę. Ale wracając do naszej poprzedniej konwersacji… dokładnie tu ostrze trafia w kilka wrażliwych nerwów, omijając wszystkie narządy i arterie. Zadam pytanie po raz kolejny, zastanów się nad odpowiedzią. Dlaczego jetiise interesują się nami?
- Bo my też jesteśmy mili!
- Rozczarowujesz mnie. Nie dam ci się wysadzić, nie dam ci umrzeć. Przekonasz się, bo będziemy próbować do skutku. Pozwól, że pokażę ci jeszcze kilka… wyjątkowych miejsc.

Paskudna robota. Jednak czasem… człowiek nie ma innego wyjścia.

- Teraz posłuchaj, za chwilę sięgnę po twój miecz. Wiesz, co się stanie. Dlaczego nas szukacie?!
- Nic ci nie powiem!
- Dam ci wybór, zaczynamy od nóg czy rąk… Nie? W takim razie ja zdecyduję. Na wszelki wypadek gdybyś chciał uciec… Ta odpowiedź kosztowała cię palce u stopy, zapamiętaj. Dlaczego nas szukacie?!
- Ja… nie mogę.
- Dobrze… lubię symetrię. Dlaczego?!
- Moc… doda mi sił.
- Oszczędź mi tego, Moc? Ja bym się martwił o nogi…

Naprawdę tego nie lubię, cięcie kogoś na plasterki, swąd przypalonego ciała, ciągłe przywracanie do świadomości… Czy on musi się tak upierać? Trzeba mu przyznać, że jest twardy.

- Zapytam o coś innego dla odmiany. Qui-Gon Jinn, czego on chce od Mandalorian? Przypomnę ci, że zaraz dojdziemy do kolan. A jeśli mi powiesz to, co chcę wiedzieć, osobiście odwiozę cię pod waszą Świątynię.
- Dobrze, dobrze. Powiem ci wszystko, co wiem… Jakiś senator… Ponoć poprosił Radę, żeby przyjrzała się odnawiającym się grupom Mandalorian… Zwłaszcza, że ty wróciłeś… A po Galidraanie… Mogłeś szukać zemsty. Takie są plotki…
- Skąd wiedzieliście, że… wróciłem, skąd wiedzieliście, że to ja? Skąd mogliście mieć pewność?
- Materiały dostarczył ten senator… twoje zdjęcie… zdjęcie twojej zbroi jest na naszych listach gończych. A po tym co zrobiłeś w Senacie…
- Tak, tak, cofnijmy się wcześniej. Senator dostarcza wam dane, co na to Zakon?
- To tylko plotki, ostrzegam. Rada zgodziła się z senatorem, że trzeba was obserwować. Wybrali doświadczonego mistrza, ale nie członka rady… Miał zająć się obserwowaniem ruchów najemników. Po twoim występie w Senacie wrócił na Coruscant, widziałem go w świątyni.
- Doskonale. Mogę cię prosić, żebyś przekazał mu wiadomość?
- Oczywiście, co mam zapamiętać?
- Zapiszę ci…

Nie wszyscy muszą być… jakbym to ujął, wojownikami. To powinno do niego dotrzeć…

- … gdybyś nie mógł mówić. Pozwól, że skrócę twoje cierpienia…

Egzekucja torturowanego więźnia, to nigdy nie jest przyjemne. Muszę odpocząć…

Rozdział szósty: Wojna charakterów

- Jak się czujesz?
- Dobrze.
- Właśnie widzę, która to już?
- Dopiero druga. Nie martw się, nie jestem uzależniony.
- Jak będziesz dalej jadł tak dużo słodyczy…
- Chcesz trochę?
- Jasne, co oglądasz?
- Film o banthach, bardzo ciekawe zwierzęta.
- Banthy? Nie drążę tematu. Co ze zwłokami?
- Podrzucimy je w jednym miejscu. Niesamowite te banty…
- Rzeczywiście… Co to za miejsce?
- Musiałem wybrać takie, gdzie ktoś zawiadomi władze o zwłokach, zdecydowałem się więc na tę samą okolicę, z której go zabraliśmy. Zostawimy go w śmigaczu.
- Jeśli chcesz, mogę to zrobić sama.
- Wolę mieć cię na oku. Poza tym muszę zostawić kilka poszlak.
- Jak chcesz… Te banthy mogłyby rządzić Galaktyką…

Takie chwile odprężają i pozwalają o niczym nie myśleć. Dają wytchnienie przed kolejną bitwą. Choć teraz rozpocznie się prawdziwa wojna… Znowu śpi? Ile ta dziewczyna może spać?... Powinienem brać się do dzieła.

- Gdzie byłeś?
- Postanowiłem sam podrzucić naszego martwego przyjaciela.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś.
- Nie było takiej potrzeby, Ann’ika. Musimy omówić nasze kolejne kroki. Zostawiłem mojemu znajomemu jetii wiadomość, że chcę się z nim spotkać, podałem mu miejsce i godzinę, jeśli się tam nie zjawi…
- Bawisz się w seryjnego mordercę?
- Można tak powiedzieć. Ale z tego powodu wszyscy będą nas szukać, będziemy musieli być bardzo ostrożni… Jeden fałszywy ruch i będzie po nas.
- Co mam robić?
- Mam dla ciebie prezent, nowy karabin snajperski na materialną amunicję.
- Prawdziwe cudo, jest mój?
- Tak, jest twój i ty będziesz z niego strzelać.
- Mam zabijać jetiise? Świątynia jest najwyższym punktem w okolicy, nie ma tam żadnej dobrej pozycji.
- Masz rację, ale ja nie każę ci strzelać w okolicy Świątyni.
- A gdzie?
- Chcę, żebyś mnie ubezpieczała podczas jednej rozmowy. Wolę, żebyś była w bezpiecznej odległości.
- Spotykasz się z tym jetii, tak?
- Mam taką nadzieję.
- Te poszlaki… były dla niego?
- Tak. Pierwszą był nóż, drugą notka przy ciele, trzecia to adres i godzina.
- A jak ściągnie tam pół Zakonu i specjalnych z CSB? Nawet ty nie dasz im rady.
- Dlatego zaczekam z dala od tego miejsca, a ty dasz mi znać czy jest sam.
- A dlaczego miałby być sam?
- Bo wie, że to ja.
- I…?
- I mam przeczucie, że zrozumie, o co mi chodzi.

Nigdy nie polegaj na przeczuciach, zawsze wykonuj plan i zawsze miej plan w zapasie. Tylko czemu teraz mam przeczucie…? Choć może powinienem powiedzieć „założenie”. Zakładam, że poznałem go na tyle dobrze, że przewidzę jego ruch. Ale z drugiej strony wiem, że nie znam go tak dobrze. Do dziś nie jestem pewien, dlaczego tak łatwo uciekłem. Cóż, będę miał okazję to wyjaśnić…

- Oko do grupy naziemnej, jak mnie słyszysz?
- To już jestem całą grupą naziemną?
- Mogłeś sobie wybrać jakiś fajny kryptonim operacyjny, ale skoro nie…
- Mam już kryptonim operacyjny. Pamiętasz?
- Jak dla mnie jest pechowy. Jak i dla wielu ludzi.
- Ja jakoś nie narzekam.
- Skoro tak twierdzisz… ale ja go nie będę używać, nie dziś.
- Zgoda. Jak tam nasz magazyn?
- Pusty.
- Jak zjawią się specjalni z CSB… przez przypadek któregoś nie zastrzel.
- Dlaczego miałabym to zrobić?
- Ponieważ twierdziłaś kiedyś, że macie niewyrównane rachunki?
- Racja, dobrze, że mi przypomniałeś.
- Wiesz, że wtedy cię zostawię na pastwę CSB?
- Zrobiłbyś to?
- Chcesz się przekonać?
- Nie... Czekaj, koło magazynu wylądował śmigacz… jeden mężczyzna w płaszczu, wygląda na Jetii. Nie widać wsparcia.
- Wchodzę. Do zobaczenia po drugiej stronie.

Czasem trzeba zaryzykować. Teraz stawiam wszystko. Z tej sytuacji są tylko dwa wyjścia. Tylko jedno mnie satysfakcjonuje…

- Olarom. Choć może powinienem powiedzieć: witaj.
- Witaj, Mij.
- Cieszę się, że odczytałeś moje… wskazówki.
- Domyśliłem się już przy nożu. Musiałeś zabić tego biednego chłopaka?
- Masz na myśli tego jetii?
- Tak. Był młody, działał na własną rękę… Nie był gotów.
- Był na tyle wykwalifikowany, aby dostarczyć wiadomość.
- Jesteś zbyt pewny siebie. Zabiłeś padawana, ze mną nie pójdzie ci tak łatwo.
- Najpierw chcę porozmawiać. Możemy to zrobić w kulturalny sposób?
- Chętnie, ostatnio dobrze nam się rozmawiało.

Dwóch uzbrojonych ludzi. Ludzi, którzy raczej nie przepadają za sobą… To będzie ciekawa rozmowa.

- Mij! W pobliżu magazynu wylądowało kilka podejrzanych śmigaczy, do tego CSB zamyka dzielnicę.
- Dobrze, miej ich na oku i bądź gotowa do szybkiego odwrotu. O mnie się nie martw, jakoś się prześlizgnę.

Czas zadać oczywiste pytanie. Choć może to być kluczowe pytanie…

- Masz jakieś wsparcie?
- Nie, przecież…
- A więc masz. Ja zresztą też. Ale to nie ważne, ten magazyn jest wygłuszony, żadna transmisja z zewnątrz ani wewnątrz się nie przebiję. Mamy równe szansę.

Chyba, że zapewnisz sobie jedną częstotliwość, zaminujesz magazyn i będziesz gotów do odparcia ataku. Przykro mi, jetii, nie mamy równych szans…

- Dobrze, mam wsparcie. Ale nie wkroczą, jeśli nie dam im znaku.
- W takim razie nie ryzykujmy życia twoich i moich ludzi w naszej grze.
- Rozsądne rozwiązanie.
- Plotki mówią, że jakiś senator uznał nas za zagrożenie. Rada się z nim zgodziła i przydzieliła ciebie do tego zadania. Wszczepiłeś mi nadajnik, dałeś mi uciec. A więc pytam: kto, dlaczego i jaka w tym moja rola?
- Dlaczego miałbym ci coś powiedzieć?
- Dla ogólnego dobra.
- Ogólne dobro? To brzmi naprawdę niesamowicie w ustach Mandalorianina.
- Nie chciałem od razu sięgać do szantażu... Użyłeś mnie. Chciałeś mnie wykorzystać, żeby wytropić moich braci! Uważasz to za dobry uczynek? Za coś godnego jetii?
- Moja godność nie ma tu znaczenia…
- A więc nie masz nawet honoru. Robisz to, co ci każą. A pomimo tego, że jesteś dobry w tym, co robisz nadal jesteś zwykłym jetii.
- Szybko oceniasz ludzi.
- Powiedz, że błędnie.
- Jestem Jedi, takie są moje obowiązki.
- Ale nie podoba ci się to. Zwłaszcza, że to, co robisz jest wymysłem jakiegoś polityka.
- Masz rację, nie podoba mi się ta sytuacja. Ale to niczego nie zmienia.
- Powiesz mi, co chcę wiedzieć, a nasze drogi się już nigdy nie skrzyżują. Twoje zadanie, którego ponoć nie lubisz, także przejdzie do historii…
- A czy ty porzuciłbyś zadanie? Zdradził pracodawcę?
- Gdyby życie kogoś mi bliskiego od tego zależało… Tak. Zresztą obrona rodziny to najważniejszy obowiązek, jego złamanie to najgorsza skaza na honorze.
- Dlatego Jedi nie mogą się przywiązywać.
- Choć trudno się nie przywiązać do kogoś, kto uczy lub kogo się uczy latami… Czy twój padawan podoła Mandalorianinowi? Zdaje się, że jest dość młody, zakładam po głosie, bo gdy go widziałem byłem w dość kiepskim stanie.
- Myślisz, że tak łatwo zabić mojego padawana?

Czasem kiedy wchodzisz za wszystko, robisz to mając dobre karty. Czasem musisz po prostu blefować. Choć blef w mandaloriańskim hełmie jest znacznie prostszy… Może dlatego Mando często sięgają po noże przy kartach.

- Myślę, że tak. Jak każdy padawan jest zawsze blisko ciebie. Masz do niego zaufanie. Dlatego jest tu razem z twoim wsparciem. A mój człowiek ma doskonałe oko.
- Jeden błąd i rozpoczniesz regularną bitwę… Jeśli nie wojnę ze wszystkimi Mandalorianami.
- Znasz historię, wiesz ile ofiar to pociągnie. Wiec załatwmy to tu i teraz, bez niepotrzebnych strat w ludziach. Nie musisz się martwić, nikt się nie dowie, że informacje są od ciebie.
- A co powiem moim ludziom?
- Powiesz, że się nie pojawiłem. Że pewnie chciałem odciągnąć waszą uwagę.
- Zgoda. Ten senator… To sam kanclerz. Nie wiem dlaczego. A ty? Każdy Mando, który wpadł nam w ręce musiał być oznakowany. Ty stanowiłeś jednak ryzyko. Inni nie wiedzieli, że wszczepialiśmy im cokolwiek. Nawet nie wiedzieli, że byli w naszych rękach. Ale ciebie musieliśmy odratować. Zaraz po ucieczce, gdy sygnał umilkł, sprawdziliśmy ostatnie położenie. Trafiliśmy na gruzy, więc uznałem, że nie żyjesz. Do czasu incydentu w Senacie…
- Dlatego byłeś na Nal Hutta?
- Tak, dostaliśmy informację o waszej obecności. Więc tam ruszyliśmy.
- Ktoś z moich towarzyszy przeżył?
- Z tego co wiem… spora grupa musiała się wycofać. Myśleli, że pozostali są martwi.
- Ich też oznakowałeś?
- Nie… skoncentrowaliśmy się na tobie.
- A ucieczka? Było zbyt łatwo, to dało mi do myślenia. Wiesz o tym.
- Tak, sądziłem, że nadal możesz być słaby i liczyłem, że uznasz to za zwykły zbieg okoliczności. Poza tym niewielu lekarzy podjęło by się takiej operacji, właściwie żaden poza Światami Środka. Nie doceniłem cię, Mij.
- Nie jesteś aż tak lekkomyślny. Po pierwsze - rutyna, po drugie - nigdy nie lubiłeś tego zadania. Żegnaj mistrzu, jedno życie byłem ci winien, lepiej żebyśmy się więcej nie spotkali.
- Życzę powodzenia, łowco. Też mam nadzieję, że więcej się nie spotkamy. Choć… ciekawie było cię spotkać.
- Rozmowa z jetii to zawsze przyjemność.

Czas stąd znikać. Jak tylko wyjdzie z magazynu, każe uciekać padawanowi i ruszy w pościg, jestem tego pewien. Ładunki powinny dać mi chwilę po wkroczeniu CSB, ale i tak trzeba się spieszyć.

- Ok, znikaj! Tylko po cichu. Spotkamy się w kryjówce, w razie kłopotów daj znać.
- Myślałem, że zostawisz mnie na pastwę CSB…
- Nie tym razem, ale nie daj się złapać.

Nie znoszę się przeciskać kanałami choć są dobrą trasą ucieczki, ale na pewno będą mnie tu szukać. Na powierzchni będę miał większe szanse w razie wymiany ognia. Zaraz, powinien tu być właz. Mała kamera jest zawsze użyteczna… Czysto. Oho, jakiś funkcjonariusz wszedł na moją minę… Zaraz zaroi się tu od ratowników, saperów i gapiów. Chociaż przez chwilę będzie zamieszanie, które pozwoli mi zniknąć… Cholera, blokada. Funkcjonariusz i dwa roboty. Granat z gazem załatwi człowieka, a roboty… pójdą na złom. Trzeba zrobić to na tyle szybko żeby nie zdążyli złożyć meldunku… Dziękuję i dobranoc.

- Jesteś tam?!
- Tak, co się dzieje?!
- Jestem poza kordonem, kieruję się w stronę kryjówki, a co u ciebie?
- Wiesz, że mnie przestraszyłaś?... Też jestem już poza blokadami. Do zobaczenia w domu.

Rozdział siódmy: Niezapowiedziani goście

- A więc sam kanclerz maczał w tym palce? Kiedy go odwiedzimy?
- Niebawem. Nie możesz poczekać, aż skończę?
- Gdzie to zrobimy? Senat odpada. I nie, nie mogę, bo jestem głodna.
- Tak, w tej chwili Senat został zamieniony w małą fortecę. Błagam cię, zaraz skończę.
- Pozostaje dom albo droga pomiędzy.
- Dom. Co więcej, wpadniemy na przyjęcie.
- Mam kupić sukienkę?
- Jeżeli chcesz to możesz kupić, ale nie idziemy tam w celach towarzyskich, więc radziłbym przyodziać coś odpornego na strzały z blastera. Skończyłem, siadaj, możemy jeść.
- Gdzie ty się nauczyłeś tak gotować?
- Zawsze musisz o to pytać?
- Zazwyczaj jestem pod wrażeniem, to dlatego. No więc kiedy idziemy na przyjecie?
- Dziś wieczorem.
- Tak szybko? A jak się tam dostaniemy?
- Od kuchni.
- Czyli co, z udźcami z nerfa? I może chcesz jeszcze podczas tego przyjęcia chodzić w pancerzu?
- Miałem zamiar porozmawiać z nim na osobności, a pancerz jest po prostu praktyczny.
- Tak, praktyczny… Zbieraj się, idziemy na miasto. Ja potrzebuję sukienkę, a ty smoking… No i weź kredyty.
- A co z zaproszeniem? I… mam biegać przed kamerami z odsłoniętą twarzą?
- Zaproszeniem i zakłóceniem zajmę się ja, a ty sobie porozmawiasz ze swoim kanclerzem.

Trzeba przyznać… że jej nie doceniam. Jednak czasem finezja przewyższa przemoc. Choć lepiej nie dawać jej kredytów… Jedna okazja, trzy sukienki.

- Teraz zapamiętaj: jesteśmy parą. Ja jestem dziennikarką, a ty moją osobą towarzyszącą.
- Skoro muszę…
- Cicho tam. Tu masz mały zakłócacz, twarz będzie niewidoczna.
- Świetnie, a tu kompozytowe ostrze dla ciebie. Żaden czujnik, jakim dysponują jego ochroniarze, nie powinien go wykryć.
- Nie powinien?
- Taka jest teoria. A właściwie skąd masz ten śmigacz?
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- A zapłaciłem za niego?
- Nie.
- Więc nie chcę wiedzieć.
- Myślisz, że tu będzie?
- Kto?
- Ten jetii. Ścigał cię, nie zaryzykuje, że zabijesz kanclerza.
- Tak, to prawda, zakładam nawet, że będą mieli moje zdjęcie. Możliwe, że założyli mi kartotekę, gdy byłem ranny.
- A mimo to idziesz ze mną? Jak chcesz oszukać ochronę?
- Przecież to twój plan. Nie przewidziałaś, że chcesz wejść na przyjęcie z poszukiwanym numer jeden na Coruscant?
- Jak widać nie do końca… A więc?
- Mały holoprojektor na kołnierzyku, zasłoni moją prawdziwą twarz… przynajmniej przez chwilę. Zaraz po wejściu skieruję się do jego gabinetu, liczę na to, że go tam ściągniesz.
- Niby jak?
- Nie wiem… na pewno coś wymyślisz. A właśnie, mała słuchawka z nadajnikiem, na wszelki wypadek. No to do dzieła. I do zobaczenia po drugiej stronie.

Kto by pomyślał, że na takim przyjęciu dla VIP-ów jest tyle zabezpieczeń…

- Mogę prosić państwa zaproszenie?
- Oczywiście, proszę.
- Proszę chwilę poczekać.

Teraz sprawdzasz listę gości i tych, których wpuszczać nie powinieneś…

- Przepraszam, że musieli państwo czekać. Witamy i życzymy niezapomnianego wieczoru.

Tak, na pewno będzie niezapomniany…

- Zaopiekuje się pan naszym śmigaczem?
- Oczywiście.

Trzeba przyznać, że bycie VIP-em jest całkiem przyjemne.

- Kiedy miniemy główne drzwi, rozdzielimy się. Wolę, żeby nas ze sobą nie skojarzono. Nie zapomnij o byciu naturalną.
- Tak, wiem, to w końcu mój pomysł.
- Powodzenia, idę do gabinetu.

Piękna posiadłość. Nic dziwnego jak na tak wpływowego człowieka. Mam nadzieję, że Ann użyje innej metody niż branie zakładnika siłą. Oby gabinet był tam, gdzie wskazują na to plany… Jest. Całkiem miłe miejsce. Teraz trzeba czekać…

- Ma pan piękny dom, te wszystkie rzeźby, obrazy. A co tu jest?
- To mój gabinet, zapraszam… Jeśli pani chce.
- Oczywiście, pan przodem. To pańskie królestwo.

A więc trzeba się brać do pracy. Chociaż wolałbym dołączyć do reszty przyjęcia, niż prowadzić przesłuchanie w ciemnym pokoju przy użyciu plastikowego noża…

- A więc to mój…
- Proszę się nie ruszać i nie krzyczeć, inaczej nóż, który czujesz na gardle, rozpruje ci je. A ja chcę tylko porozmawiać. Zrozumiał Pan?
- Tak, błagam, tylko nie rób mi krzywdy!
- Spokojnie, nie ruszaj się, bo jeszcze się skaleczysz. Niech pani pilnuje drzwi. A wracając do naszych interesów. Wiesz kim jestem?
- Domyślam się.
- Podpowiem ci: to ja nie tak dawno temu zabiłem senatora.
- Więc to ty… Ale czego chcesz ode mnie? Przecież mieliśmy się więcej nie kontaktować i skąd wiedziałeś, że to ja byłem zleceniodawcą?

A więc on… Teraz wszystko staje się jasne. Cholerni politycy z manią władzy.

- A może wyjaśnisz mi, czemu nasłałeś na mnie Jedi?
- Ja… ja niczego takiego nie zrobiłem. Ja tylko…
- Tylko?
- Tylko wspomniałem o tym zleceniu mojemu doradcy od spraw bezpieczeństwa wewnętrznego, to zaufany człowiek…
- Mam gdzieś czy mu ufasz, czy nie. On to zlecił?
- Ma taką władzę… Mógłby to zrobić.
- Teraz posłuchaj, bardzo uważnie. Odwołasz ten rozkaz. Każesz zniszczyć wszystkie dokumenty. Albo znowu cię odwiedzę, a wtedy zginiesz.
- Tak… Tak oczywiście.
- A więc dobranoc.
- Co mu podałeś?
- Zwykły środek nasenny. Obudzi się rano. Chodź, wychodzimy.
- Tak normalnie?
- Tak. Tak normalnie. Lepiej nie zwracać na siebie teraz uwagi.
- A więc to wszystko było spowodowane chęcią zamaskowania jednej operacji?
- Na to wygląda, co więcej jest bardzo prawdopodobne… Cholera, to on.
- Jetii. Gdzie?
- Po drugiej stronie sali. Przy kolumnie…
- Co robimy?
- Na razie się uśmiechamy i nie robimy niczego podejrzanego.
- A w czym pomoże uśmiech?
- Tego nie wiem, ale tu wszyscy się uśmiechają. Idź po śmigacz, poproś, żeby go podstawili pod wejście. Szybko!

To będzie długa noc…

- Olarom, Mij. Spokojnie, nie wszczynaj paniki.
- Mówiłem ci, lepiej żebyśmy się więcej nie spotkali…
- Trzeba było tak nie szaleć. Muszę przyznać, że jesteś dobry w tym, co robisz.
- Jeszcze mnie nie znasz.
- Doprawdy?

Czas na mały chaos…

- Co?! Jak to zabił pan kanclerza?!
- Mij, co ty robisz?
- Nie, proszę mnie nie krzywdzić!
- Spokojnie, proszę państwa. Sprawy Jedi… Nie…

Czasem wystarczy tylko małe zamieszanie.

- Wsiadaj i jedź albo cię zabije, no już!
- Co… Tak, już, już, tylko spokojnie!
- Szybko!
- Czy ty mnie porywasz?
- Daję ci alibi. A teraz zgub ogon, jeżeli taki mamy.
- To wszystko jest bez sensu… Jeden człowiek wykorzystał jetii i nas, żeby zabić…
- Tak, niezła historia na książkę, a teraz skup się na drodze.
- Czy to koniec?
- Nie do końca. Ale nie zostaniemy na Coruscant zbyt długo.
- Wracamy do domu?
- Już niebawem. Wiesz, właściwie to jestem rozczarowany. Liczyłem, że będzie to coś poważnego, obawiałem się najgorszego. A jedyne, co okazało się prawdą, to to, że on jest w to zamieszany…
- Co nie zmienia faktu, że nadal mogą nas, znaczy Mandalorian, obserwować poprzez te nadajniki…
- Nas…?

Rozdział ósmy: Rodzinna dolegliwość

- Pani doktor?.
- Ach, to ty! W czym mogę pomóc?
- Pamięta pani moje zwierzątko? To, które przywiozłem ze sobą?
- Tak…
- Chciałbym zbadać jego serce, słyszałem, że są podatne na zatrucia metalami. Czy możemy się gdzieś spotkać?
- Tak… Tak, oczywiście, podam panu adres…
- Nie, spotkajmy się w restauracji przy Pomniku Wolności. Jestem winien pani obiad.
- Dobrze, dziś?
- Tak, o 14.00. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.

Mam złe przeczucia, a jeśli się potwierdzą…

- Mij, wyjaśnisz mi co się stało? Zaczynam się o ciebie martwić…
- Ten jetii… powiedział mi, że niektórzy nawet nie wiedzieli, że są monitorowani. Kiedy powiedziałaś, że nadal mogą nas obserwować…
- Czyli ja też mogę…
- Tak.
- A więc nawet jeśli nie śledzili ciebie, to mogli powiązać mnie z tym wszystkim…
- Tak.
- Ale dlaczego nie interweniowali?
- Tego nie wiem. Ale jeżeli masz taki nadajnik… to chyba wiem, kto mógł to wykorzystać. Szykuj się, masz spotkanie z panią doktor. Upewnij się, że nie macie ogona i…
- Tak wiem. Nie martw się, Vod’ika, wszystko będzie w porządku.
- Oby… Przeczytaj to jak już będzie po wszystkim.
- Dobrze. Do zobaczenia…
- Po prostu do zobaczenia.

Albo dostaję paranoi, albo to, co się dzieje… to prawdziwy majstersztyk. Muszę się czymś zająć, inaczej zejdę od nadmiaru negatywnych myśli. Jeśli się nie poruszasz, to łatwo cię ustrzelić.

- Wszystko w porządku, Ann’ika?
- Mhyy…
- Chodź tu, wszystko dobrze.
- Wiesz kto nam to zrobił?
- Nie martw się, zemsta przyjdzie wkrótce, a na razie idź spać. Musisz odpocząć.
- Jutro wszystko mi wyjaśnisz.
- Jasne. A teraz śpij spokojnie.

A więc jednak… Jak mogłem to przeoczyć…

- Witam!
- Co tu robisz?
- Może ty po operacji wstajesz i wysadzasz budynek, po czym kradniesz statek, ale twoje… „zwierzątko” niekoniecznie. Odwiozłam ją.
- Nikt was nie…
- Nie, nikt nas nie śledził, Ann była czuja i pilnowała, żebym odpowiednio kluczyła.
- Moja krew… Jak poszła operacja?
- Bardzo dobrze, mój wuj użyczył mi gabinetu. Jest znacznie lepiej wyposażony. Tym razem nie musiałam zatrzymywać serca.
- To dobrze.
- Wyprzedzę twoje pytanie. Ann go wyrzuciła nad jednym z kominów, powinien wylądować w ściekach.
- Widzę, że zaczynasz się przyzwyczajać do naszego… stylu życia.
- Sam mówiłeś, że lubię ryzyko.
- Ale ja nie lubię. Jest już późno, zostaniesz? Musisz być zmęczona.
- Nie powinnam…
- Spokojnie, mamy tu z Ann kilka zapasowych sypialni, a ona ma dość dużą garderobę, w tym spory wybór piżam, zawsze mnie to zastanawiało…
- Zawsze, zorganizowany. Prawdziwy żołnierz… Piękne mieszkanie.
- Tak, czasem warto pomieszkać w luksusie.
- Poczekaj. Jeżeli Ann miała nadajnik… mogą tu wpaść w każdej chwili. To znaczy, gdy już zorientują się, że lokalizator został usunięty.
- Spokojnie, zabezpieczyłem się. Mieszkanie jest zaminowane.
- Co?
- Stare mieszkanie jest zaminowane, to jest nowe. Podałem Ann nowy adres, do dziś go nie znała.
- A więc dlatego po przeczytaniu tej wiadomości mówiła, że jesteś wrednym chakaarem. Co właściwie to znaczy?
- To znaczy, że Ann nie lubi, jak się coś przed nią ukrywa. A zwłaszcza drugi apartament. Ale powinna mi wybaczyć, ostatecznie przeniosłem wszystkie nasze rzeczy.
- Więc po co zaminowałeś tamten lokal?
- Nigdy nie wyczyścisz mieszkania czy miejsca zbrodni tak dobrze, jak zrobi to odpowiedni ładunek wybuchowy.
- Raczej nie zastosuję tej metody przy kolejnym sprzątaniu.
- Napijesz się czegoś?
- Tak, czegoś mocniejszego.
- Oczywiście, pani doktor. Wiesz, że pomagając Ann znowu narażasz rodzinę?
- Wiem. Ale mam nadzieję, że wy będziecie szybsi od… kogokolwiek, kto to zrobił.
- Tego nie mogę zagwarantować.
- Mogę obejrzeć wiadomości?
- Oczywiście. Znajdziesz ekran, jest dość spory. Ja w tym czasie przygotuję coś do jedzenia, na pewno jesteś głodna po kolejnym medycznym wyczynie.
- Słyszałeś?
- Co takiego?
- Kanclerz został zamordowany. Ty chyba nie…
- Nie… Ale wiem kto. I wiem dlaczego. Ale nie martw się, jesteśmy bezpieczni.
- Wiem.
- Dobrze… zaraz wracam z kolacją

A więc jednak wykonał swój plan… ciekawe jakie będą wyniki śledztwa. Obawiam się, że on nie doczeka wyników.

- Już jestem, mam nadzieję...

Zasnęła… Nic dziwnego po takim dniu. Jest cięższa niż myślałem… Przynajmniej wygodnie się wyśpi. Właściwie to ja też powinienem się przespać.

- Dzień dobry. Czy ty w ogóle sypiasz?
- Dzień dobry, tak, sypiam.
- Wczoraj musiałam być bardzo zmęczona…
- Na to wygląda, nie obudziłaś się, kiedy przeniosłem cię do łóżka.
- Tak… dziękuję. A jak ma się Ann?
- Śpi. Zazwyczaj dużo śpi, więc nic dziwnego, że jeszcze nie wstała.
- Mogę skorzystać z łazienki?
- Oczywiście, drzwi po lewej. Znajdziesz tam coś do przebrania… Tak wiem, staram się być zorganizowany.
- Starasz się? Chyba jesteś nawet maniakalnie przygotowany.
- Nawyk.
- Zaraz wracam, cz mogę liczyć na śniadanie?
- Tak, tylko daj mi chwilę.

Nie do końca dobrze się złożyło, że tu przyjechała… Póki nie skończę tego, co zacząłem, będzie musiała tutaj zostać. A miałem nadzieję, że więcej nie będę musiał się z nią męczyć.

- Obudziły mnie zapachy z kuchni.
- Tak myślałem, że jeśli coś ma cię postawić na nogi, to zapach śniadania. Wszystko w porządku?
- Tak, Risa jest dobrym chirurgiem. A teraz daj coś do jedzenia. I wytłumacz mi to wszystko.
- Jak wiesz, nasz kanclerz wynajął łowcę nagród. Była to ścisła tajemnica, podzielił się nią z tylko jednym człowiekiem, jego doradcą do spraw bezpieczeństwa wewnętrznego. I to ów doradca uznał, że stawia to urząd kanclerza w złym świetle i może zaszkodzić państwu. Postanowił więc wyeliminować łowcę. Problem stanowiło to, kto jest tym łowcą. Uznał więc, że wykorzysta jego pozycję i postara się wyśledzić poprzez innych Mandalorian. Zgłosił się z planem do rady jetiise, która - ze względu na skomplikowane relacje z nami - zgodziła się na ten plan. Doradca twierdził, że działa w imieniu samego kanclerza i że ma osobiście nadzorować tę operację. Kanclerz o niczym nie wiedział. Nie wiedział także, że obiecującym pretendentem na jego stanowisko jest jego własny doradca. Nie był na tyle silny by zdetronizować obecnego kanclerza, ale wystarczająco, aby objąć władzę po jego śmierci. Słusznie uważał, że gdy tylko Mandalorianie dowiedzą się o tym spisku zaczną szukać by na samym końcu zabić kanclerza. Miał wgląd we wszystkie akta, powiązał zbroję z twoim nadajnikiem i tak nas monitorował. Ale z oczywistych względów nie dopuścił, aby jetiise wiedzieli o tym, że można nas monitorować. Gdy wczoraj dowiedział się, że na kanclerza był zamach, a ten przeżył musiał interweniować. Kanclerz nie żyje. A my nadal jesteśmy poszukiwani. Na szczęście fakt, że twój nadajnik był monitorowany tylko przez niego, dał nam trochę czasu na jego usunięcie.
- Więc to wszystko było po prostu polityczną grą?
-Na szeroką skalę. Muszę przyznać, że ten plan był genialny. I gdybyś nie zmieniła moich planów… zapewne by się powiódł.
- Widzisz! Znowu miałam rację!
- Jak zwykle, Ann’ika. Jest jeszcze jedna sprawa, Risa będzie musiała tu zostać… do czasu aż się uporamy z naszym problemem.
- I?
- I… czy mogła byś jej to wyjaśnić?
- Sam nie możesz?
- To nie na moje nerwy… A wolałbym jej nie trzymać przykutej do łóżka.
- Tak… na pewno byś wolał, znam cię. Ale masz rację, lepiej ja z nią porozmawiam.
- Śniadanie gotowe, podziel się z nią. Czyli postaraj się zostawić połowę… Idę popływać, muszę pomyśleć.
- Mamy tu basen?
- Tak. I właśnie z powodu basenu nic ci nie mówiłem.
- Kiedyś sobie nagrabisz. A na razie postaraj się nie utopić.

Jesteśmy tu za długo. Cała ta gra ciągnie się za długo. Za wielu ludzi zginęło. Za wielu ludzi nas szuka. Otoczenie byłego kanclerza będzie się teraz miało na baczności… dużo strażników, dużo środków bezpieczeństwa. Choć z drugiej strony wystarczy już tylko zabić jednego człowieka. Można zorganizować prostą zasadzkę i wysadzić śmigacz. Lub oddać strzał ze sporej odległości…

- Co tutaj robisz?
- To co ty, przyszłam popływać.
- Co z Risą?
- Zgodziła się zostać.
- A ty ją tak po prostu zostawiłaś.
- Na wszelki wypadek zamknęłam drzwi. Zaufasz mi kiedyś?
- A nie ufam?
- Mam nowe wieści. Pogrzeb kanclerza odbędzie się za tydzień na jego rodzinnej planecie. Nasz cel tam będzie, jak i cała świta kanclerza.
- A więc przynosisz doskonałe wieści.
- Wyjeżdżamy?
- Tak, jak skończysz pływać zacznij się pakować. I nie zapomnij o naszej pani doktor.
- Zabieramy ją?
- Na wszelki wypadek.

Rozdział dziewiąty: Śmierć na pogrzebie

- Muszę przyznać, że te małe holoprojektory doskonale się sprawdzają. Strażnicy w porcie niczego nie podejrzewali. Jak i w domu kanclerza.
- Taką miałem nadzieję.
- Byss jest ponoć piękną planetą.
- Będziesz miała okazje przekonać się sama, choć nie planuję zostać tam długo.
- W takim razie idę czyścić sprzęt.
- Tylko sobie nie zrób krzywdy.

Dużo informacji do zebrania, a tak mało czasu… Zostało sześć dni, a ja jeszcze nie wiem gdzie uderzyć, nie wiem kiedy, nie wiem jak. Choć może…

- Gdzie Ann?
- Czyści broń. Mam nadzieję, że rozumiesz, dlaczego musieliśmy cię zabrać?
- Wiesz, że lubię przygody. A zwłaszcza te z tobą.
- Te ze mną? A czy przez przypadek ta nie jest dopiero druga?
- No jest. Ale w czasie pierwszej sporo się działo.
- Rzeczywiście sporo. Byłaś kiedyś na Byss?
- Tak. Spędziłam tam nawet trochę czasu.
- Praca?
- Można powiedzieć, że wakacje. Ktoś, kto był mi bliski, dokładniej rzecz ujmując.
- Nie pytałem.
- Ty nigdy nie pytasz. Albo już wiesz albo nie chcesz wiedzieć.
- Jeżeli o ciebie chodzi, to nie, nie sprawdzałem twojej kartoteki, więc nie wiem. I nie chcę wiedzieć.
- Dlaczego nie chcesz?
- Ja… Jeżeli chcesz możesz opowiadać. Nie będziesz mi przeszkadzać.
- Och, nie będę ci przeszkadzać? Czyli co, ja mówię, a ty tylko jesteś i coś robisz?
- Jeśli to poprawi ci humor.
- A słyszałeś o czymś takim jak rozmowa?
- Przecież rozmawiamy.
- Nie, ja mówię, ty coś robisz i okazyjnie mi odpowiadasz.
- Nie okazyjnie, a za każdym razem.
- Wielka różnica.
- O co ci właściwie chodzi?
- No nie wiem, może o to, że po raz kolejny gdzieś z tobą lecę, ty znowu chcesz kogoś zabić. A ja znam tylko twoje imię, twoją siostrę, planetę pochodzenia i zawód.
- To i tak dużo.
- Dużo? W jakiej ty galaktyce żyjesz?
- W takiej, w której ludzie giną przez najdrobniejszy błąd.
- Odpowiedź godna chirurga.
- Jeżeli chcesz, to możemy porozmawiać. Ale nie teraz, jak skończę. W drodze powrotnej.
- Umowa stoi. W czymś mogę pomóc?
- Wiesz coś o pogrzebach na Byss?
- Obowiązuje tradycyjny pochówek w trumnach, które umieszcza się w kryptach.
- Ciekawe. Znasz cały ceremoniał?
- Niestety tak, musiałam uczestniczyć w jednym pogrzebie. Rodzinne krypty są ogromnymi katakumbami. Dość przerażające miejsca. Kondukt odprowadza trumnę do miejsca, w którym ma spoczywać. Potem mówi się kilka słów o zmarłym i koniec.
- Trumna jest przez cały czas zamknięta?
- Tak, to zdobione trumny o rzeźbionych wiekach. Raz, że trudno je otworzyć, dwa że muszą być zapieczętowane, robi to specjalna osoba.
- Kiedy następuje zamknięcie trumny?
- W jego przypadku to był dzień przed samym pogrzebem, ale nie wiem czy zawsze tak jest.
- On… był kimś z rodziny?
- Co?
- Powiedziałaś „w jego przypadku”.
- Bardzo bliski przyjaciel.
- Rozumiem.
- Pomogłam?
- Nawet bardzo. Już wiem jak, kiedy i gdzie.
- Chyba nie chcesz…? Ale to… Tak na pogrzebie?
- Dość stosowne miejsce i czas, nie sądzisz?
- Chyba jeszcze nie przywykłam do waszego stylu życia i poczucia humoru.
- Jakiego poczucia humoru?
- To był żart?
- Tak.
- No więc zacznę od poczucia humoru, a na razie idę spać. Dobranoc.
- Dobranoc.

Nareszcie chwila na przemyślenie wszystkiego. Tym razem nie obędzie się bez przypadkowych ofiar. Szkoda. Będę musiał przeprowadzić szybki zwiad na miejscu…

- Co mi kupiłeś?
- Coś co zaklei ci usta.
- Ciągutki! A więc jakiż to plan obmyśliłeś?
- Dość prosty. Ciało przylatuje dwa dni przed pogrzebem. Jest już po sekcji. Na dzień przed pogrzebem ma zostać umieszczone w trumnie, która zostanie zamknięta i zapieczętowana. Obejrzałem sobie tutejsze trumny, są dość grube, a to się może przełożyć na zdalny zapalnik. A tak, bo planuję wypchać ciało kanclerza materiałami wybuchowymi. Pani doktor pomoże nam usunąć narządy i zastąpić je silnym materiałem wybuchowym, po czym zaszyjemy ciało. Dzięki sekcji nikt niczego nie zauważy. Widzę, że pytania cisną ci się na usta, ale masz je sklejone, więc kontynuuję. Trumna zamieni się w szrapnel. Ale zgodnie z ceremoniałem nasz cel będzie blisko trumny. Jak już mówiłem, problem stanowi grubość tego pudła. Więc postanowiłem wywiercić mały otwór i przeprowadzić na zewnątrz wzmacniacz sygnału. Tak więc ty z Risą zajmiecie się wypychaniem kanclerza, a ja w tym czasie zajmę się trumną. Zgoda? Kiwnij głową… To dobrze.

Muszę przyznać, że plan makabryczny… i niezły motyw do filmu.

- A co na to pani, pani doktor?
- Na razie jestem w szoku.
- Myślałem, że lubisz przygody.
- Przygody to nie zabijanie ludzi.
- Zależy jak na to spojrzeć. Alę przypomnę, że zleciłaś już kiedyś zabójstwo.
- Właściwie… czemu nie.
- Świetnie, wszystko zaplanowane. A właśnie, umie się pani posługiwać blasterem?
- Umiem.
- Jeszcze lepiej. A więc bierzmy się za przygotowania.

Zaczynam się zastanawiać, czy to wszystko ma sens. Walczę w nie swojej wojnie. To on powinien to robić. Być za nas odpowiedzialny. Szanuję go, za to co przeżył, za to czego dokonał. Ale teraz nawet nie interesuje go tytuł, który nosi. Choć nie on pierwszy…

- I co, tak po prostu wejdziemy tam? Czy ty widziałeś ilu ochroniarzy przyleciało z całym tym towarzystwem?
- Widziałem, ale większość z nich pilnuje żywych, a nie martwych.
- Tak czy inaczej, ciało na pewno będzie strzeżone. Jakaś gwardia honorowa albo coś takiego. A jeśli ich zabijesz, ogłuszysz lub zrobisz cokolwiek to się zorientują.
- Wiem. Co proponujesz?
- Co ja proponuję?
- Uznałem, że czas dać ci się wykazać.
- O, akurat teraz? No dobra, może z sufitu?
- Z sufitu? Dobra, a w którym pomieszczeniu jest ciało?
- Nie wiesz?
- Nie. Jest tam dwadzieścia sal, w każdej miejsce na cztery ciała.
- Dobra, co powiesz na personel?
- Nieźle, a co ze sprzętem?
- Wykorzystamy kolejne ciało.
- Zaczynam się bać, rozwiń.
- Ty będziesz udawał zwłoki i przemycał sprzęt. Pani doktor w razie czego podejmie dyskusję medyczną, ja zawsze mogę… robić dobre wrażenie.
- A co jeśli będą chcieli przeszukać zwłoki?
- Nie pozwolimy im na to.
- Po prostu im zabronisz?
- Przyczyny medyczne, religijne. Czasem trzeba zaimprowizować.
- Zgoda, twoja operacja. Omów jeszcze wszystko z Risą. Wylicz, ile czasu będziemy potrzebować na przeprowadzenie operacji i wymyśl uzasadnienie, dlaczego wywozicie zwłoki z powrotem.
- Ostatnie zdanie zawsze musi należeć do ciebie?
- Nie zawsze.
- A jednak…

Zaczyna się robić dość grobowo… zwłaszcza, że mam odgrywać trupa. Jeżeli zostanę kiedyś gwiazdą filmową, to będę mógł to wpisać w referencje. Obym tylko to przeżył.

- Jaki jest ostateczny plan?
- Wchodzimy do budynku od zaplecza, użyjemy karty uniwersalnej.
- A co jeśli jest tam strażnik?
- Podrobiłam trzy przepustki dla personelu, idziemy na nocną zmianę. Kiedy będziemy w środku, układamy cały sprzęt na noszach…
- Co jeśli przy wejściu strażnik będzie chciał sprawdzić torby?
- Materiałów jest niedużo, wniesiemy je na sobie.
- A jeśli cię przeszuka?
- Nie martw się, nie przeszuka.
- To nie jest odpowiedź. Co jeśli to zrobi?
- Nie zrobi. Jesteśmy bardzo religijni.
- Aż tak?
- Jesteśmy na Byss, niektórzy tutaj są… no nie do końca.
- Dobra. Dalej.
- No więc pakujemy sprzęt na nosze. Ty dostajesz środek usypiający, będziesz wyglądał jak martwy. No i niestety będziesz nieprzytomny. Obudzimy cię dopiero w sali z celem. Potem znowu usypiamy i wychodzimy.
- Dlaczego wwozicie mnie do tej sali?
- Nie ma miejsc.
- Naciągane, ale powiedzmy, że się uda. Dlaczego spędzicie kilka minut w sali?
- Musimy przygotować twoje ciało, według obrządku.
- A jeśli strażnik będzie chciał wam patrzeć na ręce?
- Obrządek tego zabrania.
- Cholera, strasznie to wszystko naciągane.
- Może i tak. Ale pomyśl, nocna zmiana pilnująca zwłok, myślisz, że będą aż tak czujni? Sam powiedziałeś, że koncentrują się na żywych.
- Może masz rację. A dlaczego wywozicie zwłoki powrotem?
- W ostatniej chwili rodzina poprosiła o przeniesienie pochowku, wracasz do lodówki.
- Jeszcze jedno. Wychodzimy, dlaczego tak krótko byliśmy w pracy?
- To było wezwanie do jednego przypadku, uwinęliśmy się, więc wychodzimy.
- Zgoda… ale nadal twierdzę, że jest to bardzo niepewne.

To nie mój styl, ale widziałem jak Ann robi takie przekręty wielokrotnie. Ma wyczucie, jeśli chodzi o ludzi. Oby się nie myliła. Właściwie to nawet nie muszę się przygotowywać do roli ciała…

- Przy wejściu ochroniarz.
- Widzę.
- No to do zobaczenia po drugiej stronie, drogie panie.

Do dzieła…

- Dzień dobry, mogę zobaczyć państwa dokumenty?
- Tak oczywiście.
- Co państwo tu robią o tej porze?
- Tak jak pan dostaliśmy nocny dyżur, a właściwie nagłe wezwanie. Czy pana szef też myśli, że nie ma pan własnego życia?
- Tak… wiem, o czym pani mówi… Ok, zgadza się. Nie zatrzymuję państwa, nie utrudniajmy sobie życia w środku nocy.
- Bardzo panu dziękujemy.

Cholera… dobra jest.

- Pani doktor, proszę uśpić pacjenta. A ja poszukam noszy.
- Tak jest.

Teraz wszystko zależy od niej…

- Gotowy?
- Tak.
- Ok, wyjaśnię ci jak to działa. Substancja zwolni metabolizm, jest stosunkowo niegroźna i sama rozkłada się po czterech godzinach. Dziś nie mamy czasu, więc podam ci to, środek wybudzający. Porem jeszcze raz to samo.
- Czy powtórzenie tej procedury w tak krótkim czasie jest bezpieczne?
- Raczej tak. Dobranoc.

Tego się nie spodziewałem…

- Do roboty, Vod’ika, długo już leżałeś.
- Widzę, że się udało, podaj wiertło laserowe.
- Proszę. Ci strażnicy stoją tu od południa, ledwo żyją.
- Zawsze trzeba dbać o personel, zapamiętaj. Pani doktor, pozwoli pani, że założę detonatory denatowi?
- Detonatory?
- Tak na wszelki wypadek założę kilka.
- Może pani zamykać.
- Ann, podaj wzmacniacz sygnału.
- Proszę. Gdzie go ukryjesz?
- Tu, w materiale. Może być… szefowo?
- Może. Pani doktor proszę się szykować do ponownego uśpienia pacjenta.
- Dajcie mi tylko sprawdzić sprzęt… Ok.

Znowu znienacka…

- Człowieku, ile możesz tak leżeć?
- No właśnie nie wiem…
- Ubieraj koszulkę i znikamy stąd.
- Zabrałaś cały sprzęt?
- Oczywiście, że tak.
- No dobra idziemy.

Czy ja mówiłem, że to jest naciągane…? Chociaż nie mów hop…

- Już państwo skończyli?
- Tak, na szczęście tak. Rodzina przełożyła pogrzeb, więc mamy już wolne.
- Widzę, że pani kolega jest naprawdę zmęczony.
- Wykorzystujemy go do najcięższych prac.
- Współczuję. Ale znam to, kolego. No, nie zatrzymuje państwa, dobranoc.
-Dobranoc.

A więc hop… udało się. Niesamowite…

- Udało ci się. Gratuluję.
- Mówiłam, że się uda!
- Tak, coś wspominałaś.
- Czas odpocząć. Nie możemy się spóźnić na jutrzejszą uroczystość.
- Jak to zrobimy?
- Z daleka, ty obserwujesz, ja naciskam przycisk.

Zawsze źle sypiam przed takimi zadaniami. Za dużo myślę i za bardzo się denerwuję. Ale jutro będzie po wszystkim…

- Miłe miejsce, bardzo spokojne.
- Jak zwykle cmentarz. Zbliża się kondukt. Gdzie jest nasz cel?
- Zaczekaj… Doskonale, jest zaraz za trumną. Możesz zaczynać.

Jeden przycisk, tyle istnień… taka praca.

- Gotowa?
- Kończmy to!
- Panie i panowie, przedstawienie dobiegło końca.

Rozdział dziesiąty: Tam gdzie coś się dzieje

A więc to koniec. Koniec krucjaty w imię braterstwa. Szkoda, że nikt się o tym nie dowie… Już planowałem karierę aktora…

- To już koniec?
- Na to wygląda. Jeszcze przez jakiś czas będę miał się na baczności, ale raczej nie spodziewam się wizyty jetiise w domu.
- Co masz teraz w planach?
- Najpierw odwiozę cię do domu. Potem… pewnie trochę odpocznę i poszukam dochodowego zajęcia.
- No właśnie. A jeżeli nie chcę wracać do domu?
- Za przysługę z ciałem podrzucę cię gdzie tylko chcesz, podaj tylko nazwę planety, stacji albo portu.
- A dokąd ty się wybierasz?
- Jeżeli myślisz, że stworzymy wesołą gromadkę najemników, to odpowiedź brzmi: nie. Wracam na Mandalorę, jeśli chcesz, możesz lecieć.
- Czemu nie, może tam znajdę sobie milszego najemnika do wspólnych przygód.
- Jakich przygód? Czy ty rozumiesz co ja robię? Ja zabijam ludzi. Czasem złych, czasem komuś przeszkadzających, a czasem niewinnych, jak na tym cholernym pogrzebie. Uważasz, że traktuję to jako zabawę?
- Przychodzi ci to z łatwością.
- Ach tak, z łatwością?
- A jak ty się czujesz po tym, jak wysadziłaś w powietrze dwadzieścia osób?
- Ja ich nie zabiłam.
- A kto ukrył materiały ciele? Kto pomógł dostać się do ciała? Nie spodziewałem się, że się zgodzisz, ale skoro to zrobiłaś… Cóż spodziewałem się, że jakoś to odreagujesz.
- A jeżeli nie mam takich odczuć?
- To jest coś z tobą nie tak… i możesz się nadawać to tej roboty.
- A więc jednak.
- Zabiorę cię na Mandalorę, może znajdziesz tam kogoś, kto będzie miał do ciebie cierpliwość.
- Zgoda. A właśnie, jesteś mi winien rozmowę.
- Pamiętam. Opowiadałaś o sobie i o znajomym, którego pogrzebałaś na Byss. Możesz kontynuować, słucham.
- Tak… Jak to mówią, nie ma co wracać do przeszłości. Naprawdę myślisz, że mogła bym zostać… najemnikiem?
- Jesteś lekażem, a w tym fachu zawsze potrzebny jest zaufany lekarz.
- A jeżeli nie chcę być po prostu lekarzem?
- Większość ludzi w Galaktyce chciałoby mieć taki zawód i spokojne życie… Wiesz o tym?
- Na przykład ty?
- Ja? Nie zawsze byłem najemnikiem. Choć tak naprawdę byłem, ale nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Przez pewien czas byłem osobistym ochroniarzem, zajmowałem się wtedy wieloma rzeczami, niekoniecznie związanymi z byciem łowcą czy najemnikiem. Można powiedzieć, że miałem normalne życie i kogoś, kto na mnie czekał w domu…
- Co się stało?
- To sprawa osobista.
- Coś poważnego?
- Na tyle poważnego, żeby zostać zabójcą i ryzykować życie za kredyty.
- Kobieta?
- Trzy.
- Trzy?
- Żartuję, jedna. A ty? Wiem, że zostałaś - powiedzmy - wygnana. Ale skąd to zamiłowanie do przygody?
- Bycie lekarzem jest podobne do bycia zabójcą… Czyjeś życie jest w twoich rękach, czujesz coś, co można by chyba nazwać władzą. Przynajmniej ja to czułam. I nagle zostałem zupełnie obdarta z tego przekonania. Galaktyka brutalnie sprowadziła mnie na ziemię, chociaż… może zrobiła to biurokracja? Tak czy inaczej, ja nie chcę się poddać.
- Znów chcesz poczuć władzę? Kontrolę nad życiem? Nie jestem pewien, czy to jest odpowiednia droga. Poza tym nie rozumiem jednego, zostałaś lekarzem, a teraz chcesz zabijać ludzi?
- Myślisz, że zostałam nim ze względu na to, że chciałam ratować ludzi? A może ktoś chciał, żebym została lekarzem?
- Wielu już próbowało leczyć swoje kompleksy tą metodą.
- I co?
- Niewielu przeżyło.
- Doprawdy? Ponoć mogę się nadawać?
- No to może masz większe szansę. Przepraszam, ale muszę poszukać Ann.
- Jasne, nie ma problemu.

Mama mnie ostrzegała, nigdy nie zabieraj ze sobą nowopoznanego lekarza. Ale ja oczywiście nie mogłem jej posłuchać… muszę się pozbyć tej poszukiwaczki przygód bez sumienia i z manią władzy.

- Co robisz?
- Myślę.
- Niemożliwe! I nic cię nie boli?
- Bardzo zabawne. Czego chcesz, znudziła ci się twoja nowa koleżanka?
- Ona nie jest moją koleżanką. Poza tym zaczynam się jej bać.
- To prawda, jest nieco dziwna…
- Jakie masz plany?
- Po powrocie do domu? Sama nie wiem, pewnie wezmę jakieś lepiej płatne zlecenie od twojego… czyli jakiekolwiek.
- A co powiesz na współpracę?
- Ty i ja? Razem?
- Tak.
- Dlaczego?
- Bo jesteś skuteczna… i jesteś moją siostrą.
- Czemu nie, możemy spróbować. Ale niczego nie gwarantuję.
- Dzięki.
- Wiesz co u niej?
- Ty też?
- Tylko pytam. Ostatecznie wydawało się, że wy…
- Tak, wydawało się. Możemy skończyć tę rozmowę?
- Rozumiem. Choć musisz przyznać, że można by napisać niezłą książkę.
- Tak można by, choć wydaje mi się, że ktoś już napisał coś takiego.
- Chyba tak. Jakie masz plany?
- Na Mandalorze oddam w dobre ręce naszą pasażerkę, chce zostać najemnikiem…
- Aha…
- Tak, też mam obiekcje. I dlatego nie mam zamiaru się w to mieszać. Muszę posadzić nasz statek.
- W takim razie zapnę pasy.
- Tak, lepiej to zrób.

Jedną z rzeczy, za które można kochać Mandalorę jest fakt, że można tu po prostu wylądować, nie trzeba specjalnych pozwoleń ani negocjacji. Nie wspominając o tym, że na lądowisku nikt nie dziwi się, gdy rozładowujesz kilkaset kilogramów broni i ładunków wybuchowych. Uwielbiam tę planetę…

- Risa, pamiętasz Kelborna? Właściciela kantyny?
- Ach tak, pamiętam, był bardzo miły.
- To dobrze, bo u niego się zatrzymasz, możliwe, że pomoże ci znaleźć kogoś, kto potrzebuje pomocy.
- Tak… czyli znowu nasze drogi się rozchodzą?
- Jeśli otworzysz tu praktykę… pewnie będziemy mieli okazję się spotkać. Jeżeli zmienisz zawód, cóż też możemy się spotkać, choć może się zdarzyć, że dla któregoś z nas będzie to ostatnie spotkanie.
- Zabiłbyś mnie?
- Naprawdę chcesz znać odpowiedź?
- Teraz nie dziwię się, że nie lubisz poruszać pewnych tematów.
- Zacznij od pracy lekarza, gwarantuję ci, że będziesz tu miała sporo pracy i raczej mało kłopotów. Mandalorianie szanują zawodowców.
- Może masz rację, najpierw poznam to miejsce zanim wyruszę na nową przygodę.
- Lepiej nazwać to wyprawą. Skoro na razie zostajesz, to pewnie się spotkamy.
- Do zobaczenia po drugiej stronie.
- Zapamiętałaś?
- Nietrudno zapamiętać, gdy ktoś to ciągle powtarza.
- Taka praca. Do zobaczenia po drugiej stronie.

Może rzeczywiście coś z niej będzie?

- Mij!
- Co się stało, Ann? Zabrakło cukierków?
- Ponoć ktoś cię szuka… Raczej nie spodoba ci się kto…

Rozdział jedenasty: Polowanie na łowcę

- Dziwisz się? Ściągnąłem na jego kark tłum policjantów, polityków i jetiise. Powinnaś gdzieś się zaszyć…
- Nie ma mowy! Chcę go poznać.
- Wiesz, że to nie będzie spotkanie towarzyskie?
- Może dla ciebie…
- Na razie wracaj do domu, spróbuję się czegoś dowiedzieć. Spotkamy się w kantynie, koło dwudziestej.
- Tylko nie pij beze mnie!
- Spokojnie, mam inne zajęcia.

W Galaktyce jest kilku ludzi, którym nie warto się narażać… Jeden z nich właśnie mnie szuka. Choć nikt nie powiedział, że chce mnie zabić, wolę się przygotować… pytanie tylko jak.

- Su’cuy Kelborn.
- Su’cuy, Mij, wróciłeś. Wiesz, że zatrzymała się u mnie twoja… znajoma?
- Tak, poleciłem jej to miejsce. Ponoć ktoś mnie szuka.
- Tak… Przykro mi.
- Chce mnie zabić?
- Tego nie wiem.
- Więc jeszcze mnie nie skreślaj. Wiesz gdzie jest?
- Był u mnie wczoraj… pewnie wciąż jest na planecie.
- Dobrze… Risa, mówiła co ma zamiar robić?
- Pytała się, czy nie znam kogoś, kto szukałby pomocnika…
- Poleciłeś jej kogoś?
- Zatrzymał się tu jeden łowca, nie Mando, ale jest niezły. Powiedziałem jej, że mogę z nim pogadać.
- Powiedz jej, że nic z tego.
- Chcesz ją zatrzymać?
- Jest lekarzem i to dobrym. Proponowałem jej, żeby otworzyła tu praktykę. Sam wiesz, że dobry lekarz zawsze się przyda.
- To prawda. Ale to nie jedyny powód, mam rację? Zresztą sam możesz jej to powiedzieć, właśnie idzie.

Jest wyraźnie zadowolona… to zły znak.

- Mij, stęskniłeś się?
- Niezupełnie. Jakie masz plany?
- Poznałam pewnego łowcę… Powiedział, że może przyda mu się pomoc.
- To Mando?
- Nie, jest…
- W takim razie mam dla ciebie propozycję. Tak jak radziłem otwórz tu gabinet, a w międzyczasie pokażę ci co i jak. Jak już będziesz umiała posługiwać się bronią, możesz myśleć o dalszych przygodach. Zgoda?
- Skąd ta zmiana zdania?
- To nie zmiana zdania… Nie powiedziałem, że będę cie zabierał ze sobą. Ale jestem twoim dłużnikiem, więc nauczę cię choćby podstaw.
- Jednak zależy ci na mnie…
- Mam dług, to wszystko.
- Dobrze, masz dług. Zgoda, kiedy zaczynamy?
- Najpierw muszę coś załatwić.
- Znowu?
- Znowu?
- Widziałam cię na targu, rozmawiałeś z kimś. Chciałam podejść, ale szybko zniknąłeś w tłumie.
- Kiedy mnie widziałaś?
- Czy ja wiem godzinę temu?
- Słuchaj, jeżeli przyjdzie ktoś w takiej zbroi jak moja… Nie znasz mnie, nie wiesz, gdzie jestem, zostawiłem cię tutaj. Gdyby sytuacja się zaostrzyła, nie rób radnych głupstw, po prostu rób co mówi. Zrozumiano?
- Tak. Ale…
- Zostań tu… Posłuchaj, mogę nie wrócić. Jeżeli tak się stanie, to znaczy, że zginąłem. Zresztą Kelborn ci powie, on wie wszystko. Jeżeli tak się stanie, leć z tym łowcą i trzymaj się cienia.
- Do zobaczenia po drugiej stronie…
- Do zobaczenia.

Jedno wiem na pewno: jeżeli będzie chciał mnie zabić, to to zrobi. Ale jeżeli zmusi mnie do walki, to na pewno będę walczył do śmierci któregoś z nas.

- Ann, słyszysz mnie? Ann?
- Jestem tu.
- Zostań w domu, zamknij wszystko, zaminuj i miej blaster pod ręką.
- Jestem już blisko ciebie, co się stało?
- On tu jest. Ale bardziej się narazisz wracając… Spotkamy się przy starym hangarze.
- Zaraz tam będę.

Jestem gotów. Jak to mówią „I kiedy będę przemierzał jaskinie Dagobah nie będę się bał, bo będę najstraszniejszym stworzeniem w tej jaskini”.

- Co tak długo?
- Robiłem rachunek sumienia.
- Skąd pewność, że chce cię zabić.
- Cóż, jeśli mnie nie zabije, to wtedy pomyślę o zmarnowanym czasie. Ann’ika… statek jest nadal na lądowisku. Ja odciągnę jego uwagę, cokolwiek planuje. Ty w tym czasie uciekaj. Leć do rodziców, tylko pamiętaj, żeby zmienić kilka razy statek. Jeżeli… jeżeli będę mógł to dam znać.
- Nie.
- Ann, to nie czas na dyskusję.
-Cicho, ja jestem starsza i ja decyduję. Nie zatrzymam cię tutaj, ale nie zostawię cię też samego. Mam już plan.
- Jesteśmy na Mandalorze, jedno jego słowo, a cała planeta będzie nas ścigać… Właściwie to nawet ty powinnaś wtedy mnie ścigać. Uciekaj póki się da.
- Mam gdzieś, co wtedy powinnam, rodzina jest najważniejsza.
- A więc lepiej zginąć razem?
- Byłam z tobą cały czas, mogłam cię powstrzymać, ale nie zrobiłam tego. To także moja wina.
- Ann, nie jesteśmy dziećmi! Nie jesteś za mnie odpowiedzialna!
- Jestem. Jestem odpowiedzialna odkąd się urodziłeś, Vod’ika.
- Dziękuje. Ale przecież miałaś wtedy dwa lata.
- I już wtedy byłam odpowiedzialna. Co robimy?
- Idziemy. Stanę z nim twarzą w twarz. Jeśli chce mnie zabić, to niech zrobi to w honorowym pojedynku.
- A ja miałabym to przegapić?!
- Racja, kto by mi kibicował?
- Jak chcesz go znaleźć?
- Założę się, że ma tu kilka wynajętych wizjerów, pokręcimy się trochę po mieście i pewnie nas znajdzie.
- Słusznie, niech on się trochę pomęczy.
- Uważaj tylko na dachy i zaułki. Wolałbym nie zostać zamordowany.
- A co, chciałbyś się pojedynkować na głównej ulicy w samo południe?
- Wiesz, że to nie ma sensu w buy’ce?
- Czepiasz się, chcesz walczyć na gołe pięści? Na miecze?
- Czy ja wiem? Może na noże?
- Szkoda, że nie zabrałam kamery…
- Wiesz, że masz wbudowaną w buy’ce?
- Naprawdę?
- Gdybyś mnie słuchała, gdy tłumaczyłem ci wszystkie usprawnienia…
- To było nudne.
- No tak… nie to co zakupy.
- Mij… Albo przed nami jest lustro albo…
- Do zobaczenia po drugiej stronie, Ann’ika.
- Do zobaczenia, Vod’ika.

Rozdział dwunasty: W odbiciu beskaru

Jako Mandalorianin jestem opatrzony z wizjerami w kształcie litery T, zbrojami i bronią. Jednak on… on jest przerażający nawet dla mnie. Pomimo, że stoję w identycznej zbroi jak on. Dla kogoś z boku musi być to ciekawy widok… Ja wolałbym się nie znaleźć w tej sytuacji.

- Ładna zbroja. Przypomina mi kogoś.
- Miałem taką nadzieję.
- Zanim sięgniesz po broń i zginiesz, chciałbym porozmawiać. Chodźmy do kantyny.
- Jak sobie życzysz.
- Twoja siostra do nas dołączy?

Pytanie skąd wie byłoby nie na miejscu… On na pewno wie, od dawna wiedział.

- Ja jestem do twojej dyspozycji, ale ona…
- Spokojnie ad’ika. Dobrze, że chcesz ją chronić, ale nie masz przed czym. Chodźcie.

O co chodzi?... Chce tylko porozmawiać? Zobaczymy… Zastanawialiście się kiedyś, ile razy w życiu można zobaczyć dwóch identycznie okutych i wyposażonych mężczyzn wchodzących do kantyny na Mandalorze? Niewiele, a takich dwóch można zobaczyć tylko teraz… Pytanie czy obaj opuścimy ten lokal…

- Dlaczego?
- Na pewno wiesz.
- Nie wszystko, poza tym chcę znać twoją wersję.
- Dobrze. Na Nal Hutta zostałem ranny. Uratowali mnie jetiise. Dali mi uciec. Okazało się, że wszczepili mi lokalizator. Wiedziałem, że nie szukają konkretnie mnie, a namierzają Vode. Postanowiłem przygotować zasadzkę. Potrzebowałem przynęty, ja sam nie byłbym tak interesujący. A ta zbroja ma swoją reputację. Zabiłem więc senatora, żeby zwrócić na siebie uwagę. Udało się. Przesłuchałem jetii. Trop prowadził do kanclerza. Dowiedziałem się, że cię wynajął. Okazało się, że jego doradca postanowił się ciebie pozbyć. Kiedy zamordował kanclerza, zrozumiałem, że coś jeszcze jest na rzeczy. Okazało się, że chciał przejąć władzę. Uknuł spisek zaraz po tym, gdy dowiedział się o zleceniu kanclerza. Więc go zabiłem. To chyba koniec.
- Zabiłeś… Zrobiłeś to bardzo… efektownie. Chcieli mnie znaleźć poprzez innych Mandalorian?
- Dziwisz się? Twoja pozycja sugeruje…
- Właśnie, sugeruje. Mieliby trudności, żeby mnie znaleźć.
- To dlatego nie spełniasz swoich obowiązków?
- To nie twój interes, chłopcze. Ale muszę przyznać, że to co zrobiłeś, zrobiłeś doskonale. Zrobiłeś mi dobrą reklamę i, z tego co słyszałem, zabiłeś jetii. Jednak nie jesteś mną, więc uważaj na to, co mówisz.
- Mówię to, co uważam za prawdę.
- Odkąd usiedliśmy mam cię na muszce…
- Odkąd usiedliśmy razem z siostrą mamy cię na muszce. Trzeba było jej nie zapraszać.
- Naprawdę was lubię. Prawdziwi z was wojownicy. Doceniam, że rozwiązaliście tę sprawę za mnie. Będę o was pamiętał, może kiedyś się odezwę. Jak to mawiacie… Do zobaczenia po drugiej stronie… A, chłopcze, jeżeli chcesz nosić tę zbroję musisz być niezawodny. Rozumiesz?
- Oczywiście… Skąd mam mieć pewność, że jak tylko wyjdę z tego budynku, nie przeszyje mnie błyskawica z twojego blastera albo że wysadzisz mnie razem ze statkiem?
- Słyszałem, że jesteś dość… skrupulatny. Przy tych wszystkich świadkach daję ci na to moje słowo. A teraz wybaczcie, czeka na mnie zlecenie.
- Przyleciałeś tu tylko po to?
- Przyleciałem tu aż po to.

Kiedy człowiek w końcu się uspokaja, a adrenalina wciąż krąży w żyłach, wtedy uzmysławia sobie, co zrobił, co chciał zrobić i do czego był gotów się posunąć.

- Cholera…
- Aha…
- Żyjemy.
- Jak widać.
- To było…
- Wiem…
- Cholera…
- Mij… Wiesz, że ja nie miałam go na muszce?
- Dobrze, że mówisz to teraz, a nie kiedy on siedział przy stole.
- Prawdę mówiąc byłam zbyt sparaliżowana, żeby cokolwiek powiedzieć.
- Sam się dziwię, że powiedziałem cokolwiek.
- I to nie byle co, oskarżyłeś go o brak zainteresowania.
- Tak... Ale gdyby mnie zabił, pomściłabyś mnie?
- To zależy czy mnie też próbowałby zabić.
- Miło z twojej strony. Muszę się napić, chcesz coś?
- Tak, nieważne co, byle podwójne.
- To tak jak ja.
- Zamierzasz przemalować swoją znaczy… zamierzasz przemalować zbroję?
- Sam nie wiem… może zostanę niezawodny?
- Nawet polubiłam te kolory.
- Tak… Wiesz, nie robiłem tego dla chwały czy zysku, ale on nawet nie zapytał o innych oznakowanych. Wiem, że nigdy go nie było, ale panował względny spokój, teraz powinien jakoś zareagować.
- Zareagował.
- Tak, dowiedział się, że nic mu nie grozi, że nie przyniosłem mu wstydu i zniknął.
- Wierzyłeś w niego?
- Słyszałem o nim historie… O tym jakim jest wspaniałym wojownikiem. O tym, co przez co przeszedł i do czego doszedł. Był jak postać z książki albo filmu. Ludzie mówili, że ma to gdzieś, że się do tego nie nadaje. A ja wierzyłem, że tak naprawdę czuwa, że ma oko na wszystko i w razie czego wywiąże się ze swoich obowiązków. Teraz…
- Teraz wiesz, że jest wojownikiem, nie władcą.
- Masz rację, mimo to jestem nieco rozczarowany.
- Zawsze mogłeś go zabić i…
- Aż tak rozczarowany nie jestem. Zasługuje na lepszą śmierć niż strzelanina w kantynie.
- Za śmierć na polu chwały!
- Za śmierć na polu chwały… Chociaż po tym, co przeżyłem na Nal Hutta nie brzmi to już tak dobrze.
- Wiesz, że większość klientów dalej na nas patrzy?
- Teraz jesteśmy sławni.
- Przynajmniej tutaj.
- Tak buduje się reputację.
- Podoba ci się to?
- A tobie nie?
- Racja. A wracając do naszej spółki, jakie masz plany?
- Słyszałem, że jest nagroda za jednego jetii…
- A możemy sobie zrobić przerwę z jetiise? Znam jednego Hutta…

Czasem marzymy o czymś przez lata. Czasem miesiącami pracujemy, żeby osiągnąć pewien cel. Gdy w końcu się udaje, najpierw czujemy radość i pewną ulgę, potem przychodzi rozczarowanie. Czy czuję się rozczarowany? Tak, rozczarowany człowiekiem, w którego wierzyłem, rozczarowany tym, jak prozaicznie skończyła się ta historia. A z drugiej strony… cóż, współpraca z siostrą może być ciekawa. To, co przeżyłem było niezwykle intrygujące… A co najdziwniejsze wciąż żyje. Każdy normalny człowiek przeszedłby pewnie na emeryturę. Dobrze, że nie jestem normalny…

Rozdział trzynasty: Powrót do normalności

- Gdzie nauczyłaś się tak strzelać?
- W parku rozrywki na Potrójnym Zerze.
- Żartujesz?
- Nie.
- Może powinienem tu otworzyć park rozrywki. To byłby niezły biznes: „Przyślij nam swoje dziecko, a my nauczymy je strzelać i wiele więcej”.
- Przypuszczam, że większość Mandalorian wysłałoby swoje dziecko w takie miejsce. Gdzie jest Ann? Ostatnio jej nie widuję.
- Musiała załatwić jedną sprawę, coś z przeszłości.
- Skomplikowana przeszłość jest u was rodzinna?
- Pamiętaj, że od dziecka szkolono nas na żołnierzy i zabójców.
- Masz to za złe rodzicom?
- Skąd. Miałem wspaniałe dzieciństwo i nikt nie zmuszał mnie, żebym został tym, kim jestem.
- A jednak jesteś tu i teraz.
- Nie powiedziałem, że nie chciałem takiego życia. Zresztą ponoć ty też go chcesz?
- Tak..
- Zmieniłaś zdanie?
- Nie! Chcę tego, naprawdę.
- Więc strzelaj, a nie gadaj.
- Ann jest dla ciebie chyba najbliższą… osobą, prawda?
- Nie umiesz zapytać wprost? W tej pracy to przydatna umiejętność.
- Po prostu jestem ciekawa.
- Można powiedzieć, że jest ktoś… Ale nigdy nie miało to przyszłości.
- Niech zgadnę, taka praca?
- Można tak powiedzieć.
- Jakie masz plany na jutro?
- Odnalazł się mój Vod, z którym byłem na Nal Hutta tamtego dnia… Musimy wypić za nasz powrót zza grobu. Może się przyłączysz?
- Nie chcę wam przeszkadzać.
- Nie planujemy napaść na bank ani nikogo zamordować, więc raczej nie będziesz przeszkadzać.
- No więc dobrze, przyjdę. Co powinnam ubrać?
- Suknię wieczorową.
- Poważnie?
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć.
- A więc ubiorę wieczorową zbroję.
- Masz wieczorową zbroję?
- I kto tu musi się uczyć.
- Za dużo czasu spędzasz z Ann.
- Ja bym tak nie powiedziała.
- Ona zapewnie też nie. A teraz bierz się za karabin.

Słońce, wiatr i szum trawy. Nie tak dawno mama uczyła nas tu strzelać… Ta planeta przynosi wiele wspomnień. Zwłaszcza teraz, po tym, jak stanąłem oko w oko ze śmiercią, dwukrotnie zresztą. Kiedyś bym nie uwierzył w to, że będę pracować z siostrą i że będę szkolił doktora medycyny, zwłaszcza tak specyficznego. Nie uwierzyłbym też w wiele rzeczy, które zrobiłem.

- Mij! Risa!
- Ann? Nie za szybko wróciłaś?
- Wiesz… potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać w jednej nietypowej sprawie. Jesteś zajęty?

Delta13

 

Komentarze
 
#1 | X-Yuri dnia 29 maja 2013 10:28:25
Długie. Ale świetnie. Ilość świetnych tekstów (Zbroja wieczorowa, nie ze mną te numery, Jedi chodzący parami... tylko kilka przykładów) jest... mrr. A i fabularnie wciąga, byłem ciekaw jak to się rozwinie i jaki będzie finał.

Ciekawy bez-opisowy czy też bez-narracyjny styl : P
 

Dodaj komentarz
 
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
 
 

Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Kontakt: kontakt@mandayaim.com
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 21,923,888 unikalne wizyty