The Clone Wars: Defenders of the Lost Temple
 
Tytuł oryginału: The Clone Wars: Defenders of the Lost Temple Zobacz też:
Zbiór cytatów z tej pozycji.
Scenariusz: Justin Aclin Pozycje w MME związane z tą pozycją:
Postacie: Pre Vizsla, Bo-Katan Kryze
Zbroje: Zbroja Mandaloriańska
Organizacje/Rangi: Mandalorianie, Mandalor
Inne konflikty: Potyczka na Draay 2
Rysunki: Michael Atiyeh
Tłumaczenie: Brak
Czas akcji: Około 20 BBY
Premiera USA: 13 Marca 2013
Premiera PL: Brak

Recenzja Hashhany Do góry

The Clone Wars: Defenders of the lost Temple to komiks, którego akcja ma rozgrywać się między czwartym, a piątym sezonem animowanego serialu Wojny Klonów. Historia skupia się na małym oddziale sklonowanych żołnierzy pod dowództwem mistrzyni Utrili. Ich celem jest odnalezienie starożytnej świątyni Jedi, gdzie jak niesie wieść, ukryto cenny artefakt. Ten okazuje się być przepełniony Ciemną Stroną Mocy, lecz prawdziwą komplikacją okazuje się niespodziewany atak Mandalorian z okrytej złą sławą Straży Śmierci.

Właściwie, to mam mieszane uczucia wobec tego komiksu. Od strony fabuły nie mam raczej zarzutów poza jednym, o czym będzie za chwilę. Dużym plusem są tu nawiązania do serii Rycerzy Starej Republiki - jeśli ktoś zna tą pozycję, zapewne rozpozna w statule przedstawiającej Jedi mistrza Luciena i skojarzy sam artefakt.
Gorzej zaś z postaciami - nie dlatego, że nie są ciekawe, ale ich kreacja jest dość specyficzna. Sama mistrzyni Jedi mi nie przeszkadzała - było miłą odmianą zobaczyć Twi'lekankę w pełnych szatach Jedi, bez usilnej próby podkreślenia kształtów jej ciała. Właściwie, moment gdy dotknęła artefaktu i odczuła potęgę Ciemnej Strony Mocy mnie urzekł. Jej pełna strachu reakcja daje do myślenia. Padawanka Rennax nie jest ani wybitnie zdolna, ani zupełnie beznadziejna, co oczywiście w żaden sposób nie razi, a wręcz cieszy. Ma swoje problemy i własne przemyślenia na temat tego kim jest i kim chce być, co zakończenie dobrze oddaje.
Sklonowani żołnierze są dość zróżnicowani pod względem zachowania, choć chwilę zajęło mi rozpracowanie kto jest kim - szczęśliwie odpowiednie malunki na zbrojach służyły pomocą. Lubię indywidualność klonów, lecz czasem mam wrażenie, że The Clone Wars zbyt daleko z tym zaszło. A przynajmniej jeśli mówimy o zwykłych żołnierzach. Z ich małej grupki dwoje najbardziej wyróżniających się to Glitch i Horns.
Ten pierwszy uchodzi wśród innych żołnierzy za nie do końca udany rezultat klonowania. Przejawia się to w jego przekonaniu, że podobnie jak Jedi może być wrażliwy na Moc. Ma też tendencję być w złym miejscu w złym czasie, ale potrafi być zaradny kiedy trzeba. Natomiast Horns przyozdobił swój hełm znakiem Straży Śmierci, uważając ich za najgroźniejszych mandaloriańskich wojowników, jakich poznała galaktyka. A on sam, dzięki genom Jango Fetta, jest jednym z najniebezpieczniejszych klonów w całej armii. Szczerze mówiąc, nie wiem, co myśleć o klonie, który utożsamia się niejako z wrogą Republice grupą - jest to ironiczne, że klon Fetta uważa Straż Śmierci za tych najlepszych, a nie np. Prawdziwych Mandalorian, którzy nie po raz pierwszy zostali potraktowani przez Wojny Klonów jak nieistniejąca grupa.

"Good evening. Time to die!"
Największą trudnością w ocenie okazał się Pre Vizsla. Z jednej strony jest przedstawiony jako trzeźwo myślący wojownik, któremu niekoniecznie zależy na wybiciu wszystkich wkoło. Widać to, gdy zmusza grupę bohaterów do poddania się - zamierza wykorzystać ich wiedzę, aby zapewnić sobie i swoim podwładnym bezpieczne dotarcie do artefaktu, jednocześnie kwitując, że ci mają szansę ujść z życiem, jeśli spełnią jego warunki. To opanowanie bardzo mi się podoba, zwłaszcza w zestawieniu do jego niektórych tekstów, jak "I don't try", kiedy bez problemu ogłusza stawiającą opór padawankę.
Z drugiej strony, patrząc przez pryzmat fabuły, cały sens użycia postaci Pre sprowadza się do "tego złego" co chce zdobyć artefakt, dzięki któremu na stać się nietykalny i nie do zatrzymania. Oczywiście, potrzebuje tego, aby móc się zemścić na Dooku, Jedi i całym świecie. Zaś serialowa wersja skupiała się na ambicji odbicia Mandalory z rąk pacyfistycznych Nowych Mandalorian i wpływów Republik. To takie... na wyrost i nie potrzebne. Vizsla w tej historii raz jest całkowicie spokojny i efektowny, by zaraz wybuchnąć emocjami i chyba dlatego trudno mi ocenić, czy to komiksowe ujęcie trafia do mnie czy nie. Przyznaję, niektóre jego reakcje były ciekawe - zarówno ta na klona, który ozdobił swój hełm znakiem (jego klanu i) Straży Śmierci jak i na sklonowanego żołnierza grożącego mu mieczem świetlnym. Ale to z kolei zaowocowało pojedynkiem między tym i Vizslą, który oczywiście Mandalorianin nie mógł wygrać. Bo to przecież historia z happy endem. I tak efektowna Straż Śmierci nagle zawala całą misję i odchodzi z pustymi rękoma (i o kilku żołnierzy mniej), bo Pre zamiast zająć się tym, po co przyszedł, znów musiał wdać się w potyczkę na miecze świetlne (co w TCW nigdy się nie kończyło jego zwycięstwem). To chyba największy minus tego komiksu - użycie Mandalorian dla tego jednego motywu. Gdyby nie ten powód, każda inna postać pewnie by mogła zostać wprowadzony w rolę złoczyńcy i nie byłoby żadnej różnicy.

Od strony wizualnej, nie jest tragicznie, lecz od komiksów jednak wymagam czegoś lepszego. Podsumowując, jest to dość lekka i momentami zabawna historia, której można poświęcić chwilę uwagi. Jednak nie jest to obowiązkowa pozycja dla fanów Mandalorian.

Recenzja X-Yuriego Do góry

Dziesiąty tom ciekawej serii komiksowej "The Clone Wars" (równie ciekawej co czasami dziwacznej... największa zaleta komiksów tej serii to ich długość, na ~70 stronach można tworzyć sensowne fabuły) przypadł Mandalorianom i Straży Śmierci a na okładkę zawitał sam Pre Vizsla. I klon z mieczem, co zdecydowanie intrygowało.

Początkowe obawy w samym komiksie zostają jednak rozwiane i klon + miecz mają tam sens, na szczęście. Największym zaskoczeniem jakie mnie spotkało czytając ten komiks było umiejscowienie akcji oraz jej ścisłe powiązanie z bardzo przeze mnie lubianą serią Knights of the Old Republic - można uznać, że komiks ten to fajny dodatek do końcowych kadrów Vindication z tamtej serii. Mega zaskoczenia, mega pozytywne, i mega dobrze wykonane.

Postacie ukazane w komiksie są bardzo dobre - te znane wcześniej, to jest w sumie tylko Pre i Bo pasują do swoich przedstawień (patrząc na Wookiee, także mistrzyni B'ink Utrila była znana wcześniej... ale nie kojarzę jej osobiście więc nie mogę się odnieść do tego czy zachowano charakter tej postaci), pozostali zaś, to jest padawanka i klony zostali wykreowani na potrzeby komiksu. I to wykreowani ciekawie - klon identyfikujący się ze Strażą Śmierci, taki który chciałby być wrażliwy na moc czy też padawanka która kwestionuje swój sens bycia Jedi... ich rozmowy i relacje są silną stroną tego komiksu, zdecydowanie.

Rysunkowo... styl tych tomików komiksowych jest jaki jest, jednym pasuje, innym nie. Jak dla mnie jest czytelnie i poprawnie, choć szału nie ma.

Finalnie, solidne 9/10, pozycja warta poznania.

Recenzja Merela Do góry

Generał Jedi Utrila oraz jej padawanka porucznik Rennax udają się wraz z grupą czterech klonów: Horns, Law, Glitch, Cannon; w poszukiwaniu pewnego artefaktu – Rekawicy Kressha Młodszego, która według mitów i legend znajduje się w ukrytej w dżungli świątyni Jedi. Z początku niewiele się dzieje, ot zwykła eksploracja starożytnej świątyni. Mamy tu też wymianę zdań na temat helmu Hornsa, który namalował symbol Straży Śmierci – zwanej też Watachą Śmierci. Mówi on o tym, że przejął część ich dziedzictwa kulturowego, a to dlatego, że jego szkoleniowcem był członek DW, co później zostaje poddane weryfikacji. Klon Glitch, marzyciel, co chwila wpadający w kłopoty, marzy o zostaniu Jedi. Czy to mu się uda? Komiks pokaże. Oprócz pułapek i zagadek jak to na typową świątynię przystało, autor komiksu dodał coś jeszcze. Niesamowity klimat dzięki któremu osoby z bujną wyobraźnią (tak, to też o mnie), potrafią nawet usłyszeć klimatyczną muzykę rodem z filmów i gier o tematyce przygodowej i eksploracyjnej. Coś niesamowitego. O dziwo ku mojemu zaskoczeniu, w końcu pojawia się grupa DW pod przywództwem samego Pre Vizsli. Jego walka na miecze... pięknie pokazana. Pojawia się też inna kliniczna postać. Bo-Katan Kryze. Strażnicy zostali tu pokazani tak, jak powinni. Nieugięci, twardzi i walczący o to, po co przybyli.

Sam scenariusz jest zrobiony naprawdę dobrze. Powiedziałbym wręcz bardzo dobrze. Czuć ten niesamowity klimat, jednak do pełnej dziesiątki brakuje mi... tego czegoś, co sprawia, że chce się czytać raz za razem.
Kreska komiksu jest mieszaniną wielu stylów. Widzę tu podobieństwo do mangi, toonów Tartakovsky`ego oraz kilku innych, które przeplatają się w komiksie. Fajne rozwiązanie, bo nie ma monotonii, jednak momentami miałem mętlik w głowie "kto jak wygląda", "poważny wygląda komicznie, śmiesznie". Dlatego taka nota. W zestawieniu całkowitym moja ocena jest wyższa niż w rozbiciu tego na "atomy". Taki paradoks w którym 2+2=5.

Scenariusz – 9/10
Rysunki – 8/10
Ocena całości – 9+/10
 
 

Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 21,821,065 unikalne wizyty