The Force Awakens - Nasze wrażenia
 
Kuel: Czekaliśmy, czekaliśmy i się doczekaliśmy. Mamy pierwszy z nowych filmów z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Nadal momentami ciężko w to uwierzyć, mimo że widziałem film już na własne oczy. Dość powiedzieć, że gdy w kinie zapadły zupełne ciemności i na ekranie ukazały się pierwsze napisy, łezka się w oku zakręciła.

Czy po 10 latach Gwiezdne Wojny są wciąż takie dobre? Zdecydowanie tak! Film bardzo mi się spodobał. Efekty specjalne były bardzo dobrze wykonane, a przy tym można było dostrzec to, jak bardzo twórcy starali się wykorzystywać instalacje i kostiumy, przy jednoczesnym ograniczaniu CGI. Jest to duży plus dla filmu, bo tworzy to jego klimat. Kolejnym plusem jest gra aktorska. Zarówno nowe postaci, jak i te dobrze nam znane wypadły znakomicie i wiarygodnie. Finn, Rey, a także mój ulubieniec Poe doskonale odnajdują swoje miejsce w odległej Galaktyce. Za to Han, Leia, Chewie i C3PO są wciąż tacy sami, jak ich pamiętamy z Oryginalnej Trylogii, a zarazem posiadają stosowną dla ich wieku dojrzałość i widać, że przez 30 lat przeżyli wiele lepszych i gorszych chwil, o których, mam nadzieję, twórcy jeszcze nam opowiedzą. Osobny temat powinna stanowić postać głównego antagonisty, Kylo Rena. Przez pierwszą część filmu wydawał się być idealny. Roztaczał wokół siebie atmosferę mroku i zagrożenia. Nie był w żadnym wypadku kopią Lorda Vadera, który pod tym względem pozostaje ideałem, ale z pewnością aspirował do tego. Jednakże w trakcie filmu wizerunek Kylo się zmienia i niestety, niekoniecznie na korzyść. Okazuje się, że wciąż jest pełen wątpliwości odnośnie swoich decyzji, swojej rodziny (bez szczegółów, i tak zabrnąłem za daleko) i swojej przynależności. Moim zdaniem efekt ten wypada nieco blado, a w dodatku Adam Driver nie był chyba najlepszym wyborem, jeśli chodzi o taką postać, szczególnie, iż ostatecznie musiał dużo grać swoją twarzą, a nie tylko pod maską. Takie to drobne zgrzyty wokół tej postaci, ale nie zapominajmy, że to dopiero początek i być może w kolejnych epizodach zobaczymy coś więcej. Jeśli chodzi o Najwyższy Porządek, czyli zdecydowanie moją stronę Mocy, jest on godnym następcą Imperium. Wciąż podobnie surowy, stwarza wrażenie potęgi, może nie tak ogromnej, jak Imperium, ale znów- to tylko pierwsza z trzech kolejnych części Sagi. Wszystko może się jeszcze zdarzyć. Krążowniki budzą respekt (i kolejną łezkę w oku), a szturmowcy wydają się jacyś tacy… lepsi, groźniejsi. To już nie są te padające na twarz anonimowe postaci. Jest w nich coś więcej, zdecydowanie. Szkoda tylko, że tak małą rolę miała Kapitan Phasma, jak na postać tak napompowaną przez marketing. Groźna stacja bojowa Porządku jest bardzo efektowna, zastanawiam się nadal, czy nie nazbyt efektowna, i czy Opór nie poradził sobie z nią zbyt łatwo. Widocznie ogromne eksplozje w finale filmu spod znaku Gwiezdnych Wojen stały się już tradycją. Jeśli chodzi jeszcze o samą końcówkę filmu, wydaje się mocno przeładowana. Dużo się dzieje, a później dzieje się jeszcze trochę. Złapałem się na tym, że siedząc w kinie, kilkakrotnie powtórzyłem sobie „i tu skończą”, zanim faktycznie skończyli. Pewne rzeczy musiały być jednak pokazane i ostatecznie rozbudziły moją ciekawość i chęć natychmiastowego poznania dalszych losów bohaterów.

Film jest mocny, to chyba należało powiedzieć już na początku. Dużo mocniejszy, niż się spodziewałem. Widzimy krew, brutalność i wiele emocji, nie wszystkie łatwe i przyjemne. Niektóre sceny zostaną przez nas, fanów, na zawsze zapamiętane i będą na pewno powodem wielu długich dyskusji. Wszystko to jednak zostało okraszone odrobiną humoru, który przecież tak samo znamy z Oryginalnej Trylogii, a także wieloma nawiązaniami. Tych ostatnich, szczególnie po wejściu na ekran Hana Solo było mnóstwo, jedno za drugim. Niektórzy mogli by powiedzieć, że jest to kopiowanie i odgrzewanie kotletów. Warto jednak podkreślić, że ten film wprowadzić ma widzów w nowy świat i w przypadku Gwiezdnych Wojen konieczne jest płynne przejście. W takim delikatnym prześlizgnięciu się od starego dobrego do nowego dobrego najlepiej Abramsowi posłużyły właśnie takie nawiązania.

Podsumowując, sparafrazuję swoją własną opinię, którą napisałem niedługo po wyjściu z kina, a która ostatecznie niewiele się różni w swym wydźwięku. Jest w tym filmie wiele dobrego i kilka rzeczy, które nie są może złe, ale niezupełnie takie, jak je sobie wyobrażałem i jakie może bym wolał. Nie zmienia to jednak faktu, iż cieszę się, że Gwiezdne Wojny powróciły. I czekam ze zniecierpliwieniem na ciąg dalszy.




Urthona: Cóż, film całkiem dobry. Ma kilka niezłych momentów, zdarza się trochę humoru, trochę wzruszeń. Muzyka Williamsa jakoś specjalnie się nie wybija melodią, którą się pamięta, może poza utworem "The Scavenger" i ew. "March of Resistance". Stara obsada czyli H. Ford i C. Fisher daje radę (o Hamillu za dużo na razie powiedzieć nie można), młodzi też nie najgorsi. Efekty specjalne dobre, z nowych postaci najbardziej czekałem na Snoke'a i Maz Kanatę i się nie zawiodłem. Film oceniam na 8/10



Vhipir: Pierwsza ekscytacja, którą odczuwałam tuż po wyjściu z kina, powoli minęła i z każdym kolejnym kwadransem tego wieczora, miałam coraz więcej wątpliwości i zauważałam coraz więcej wad „Przebudzenia Mocy”. I tak już niestety zostało.... Ale mimo wszystko, wciąż daję mocne 9/10. Gdyby było źle, to mój płacz pod koniec filmu wyglądałby nieco inaczej niż wyglądał. ;) I nie chciałabym BB-8 pod choinkę! Ale chcę. Polecam zapamiętać.



Krayt: Wow. Po prostu wow. Takie były moje pierwsze wrażenia po obejrzeniu Przebudzenia Mocy (i zresztą wciąż takie są). Film mi się niesamowicie podobał - być może piszę to pod wpływem podekscytowania, które mi wciąż nie przeszło, ale odważyłbym się powiedzieć, że jest to mój ulubiony z wszystkich do tej pory.

Fabuła była świetna. Z paroma dobrymi zwrotami akcji (w szczególności jeden z nich mnie naprawdę zaskoczył, nie powiem który żeby potencjalnie nie spoilerować : p), TFA trzymał w napięciu od początku do końca. Moim zdaniem gra aktorska była wybitna, szczególnie w przypadku Hana Solo oraz Kylo Rena (którego postać mi się ogólnie dość spodobała, nawiasem mówiąc). Efekty wizualne - absolutnie zniewalające.

Starych bohaterów wszyscy chyba znamy, więc nie będę się nad nimi zbyt rozpisywał, powiem tyle, że ci nowi mi się praktycznie wszyscy naprawdę spodobali. Wcześniej już wspomniany Kylo Ren, oraz Poe Dameron, są chyba moimi ulubionymi. W filmie pojawiły się też liczne nowe, śliczne pojazdy oraz lokalizacje, wszystkie świetne i klimatyczne.

Co mi się jednak najbardziej w filmie podobało, oraz co sprawiło, że naprawdę trafił on do mojego serca, był jego ogólny charakter - nie żadna masa polityki w stylu prequeli, tylko stare dobre Star Wars - w nowym wydaniu, niekiedy nawet lepszym [np. nowych szturmowców naprawdę można traktować poważnie - w przeciwieństwie do tego, co widzieliśmy w oryginalnej trylogii, sprawiają oni wrażenie dobrze wyszkolonego, budzącego respekt, potężnego wojska, na czele którego stoją kompetentni dowódcy (pomijając okazjonalne wybuchy złości Rena, które jednak mi wcale nie przeszkadzały, prawdę mówiąc)]. Pojawiły się liczne nawiązania do oryginalnych filmów, a muzyka, jak zawsze w SW, była epicka.

Ogólnie rzecz biorąc, cóż, J. J. Abrams spisał się na medal. Po obejrzeniu TFA stwierdziłem, że mimo wszystko wybaczam uznanie obecnych "Legend" za niekanoniczne - było to w kilku przypadkach konieczne i naprawdę było warto, moim zdaniem.

Rewelacja. Polecam obejrzeć każdemu, kto wciąż tego nie zrobił. Wręcz nalegam. Nie pożałujecie. Z czystym sumieniem mogę dać 10/10.




Mahiyana: Zawiera spojlery!!! ( a to niespodzianka)
Premiera! Wielkie słowo. Zwłaszcza jak występuje w jednym zdaniu z jeszcze dwoma innymi słowami - Gwiezdne Wojny. Nie przypominam sobie żebym kiedyś była świadomie na jakiejkolwiek premierze, co tylko potęgowało dla mnie wagę tego wydarzenia. Im było ono bliżej tym bardziej odległe i nierzeczywiste się zdawało, ale jednak wbrew pokrętnemu upływowi czasu, w końcu usiadłam w sali kinowej otoczona „kinowymi gadżetami” jakimi było wiaderko z popcornem i kubek z colą (wszystko z Gwiezdnych Wojen) a nawet wyproszonym papierowym biletem żeby mieć na pamiątkę/do kolekcji. Przetrwałam pół godziny reklam i zawał spowodowany początkowo niedziałającym efektem 3D i w końcu mogłam zacząć oglądać.
Pierwszą ulgą był brak loga Disneya. Może to i głupie, ale wszyscy mnie męczyli tą wizją i nie dawała mi ona spokoju. W końcu pojawiło się długo wyczekiwane logo Star Wars i napisy początkowe, które szczerze mówiąc trochę mnie rozbawiły… Bardzo wyczuwalny elementem oczekiwania na nowy film były dyskusje i domysły na temat tego gdzie jest Luke. Napisy początkowe wyjawiają nam, że cała odległa galaktyka też się nad tym zastanawia. Fajnie, pozastanawiajmy się razem. Była też tradycyjna scena przelotu statku, miło że Disney o to zadbał. Nie wie na ile była to kwestia kina czy też tego, że wybrałam się a seans 3D, ale z początku wszystko było taki ciemnie , że ciężko było powiedzieć co się dzieje. Po chwili jednak wszystko stało już w płomieniach więc nie było takiego problemu. Podczas scen ataku szturmowców na wioskę podobał mi się język ciała, wtedy jeszcze nie nazwanego Finna. Nie miał w końcu nic innego by pokazać swoje mieszane emocje mając twarz zakrytą hełmem. Na samym początku pojawia się też BB-8, który zyskał sympatię wszystkich fanów zanim jeszcze film trafił do kin i naprawdę cieszę się, że poświęcono mu aż tyle czasu. Przy schwytaniu Poe ujawniło się niestety to czego się obawiałam – wciskany może nie na siłę, ale jednak przesadnie humor. Psuje to trochę klimat Gwiezdnych Wojen, ale domyślam się, że mogło być dużo gorzej. Pojawia się też dowódca szturmowców, z bardzo ciekawy głosem. Dopiero kiedy Finn jawnie powiedział o tym szturmowcu „ona” zauważyłam co mi w tym głosie nie pasuje. W końcu przedstawiona jest postać Rey w scenie, która mnie po prostu urzekła. Widzimy tam główną bohaterkę wymontowującą części z wraku krążownika, scena całkowicie niema i niesamowicie klimatyczna. Naprawdę żałuję, że była tak krótka, bo według mnie właśnie takich scen brakowało w tym filmie, co między innymi powodowało, że akcja toczyła dla mnie trochę za szybko.
Pomijając części filmu, które pasują bardziej do streszczenia niż do recenzji, w końcu pojawia się tak jak to było zapowiedziane w zwiastunie, Han Solo i Chewbacca. Robią to w trochę zbyt szczęśliwy sposób jak na mój gust, ale trudno. Za to bardzo podobało mi się jak Han buduje swoją relację z Rey nawet mówiąc niektóre kwestie równocześnie. Musząc dostarczyć plany zawarte w droidzie (jedno z wielu, wielu nawiązań do Nowej Nadziei) bohaterowie kierują się do kantyny, gdzie wśród flag można dostrzec czaszkę Mythosaura, co było naprawdę miłym akcentem. W kantynie pojawia się postać, której model bardzo mi się spodobał, zwłaszcza jej okulary, zachowanie niekoniecznie, ale nie mam się szczególnie do czego przyczepić. Mamy tu też motyw myślenia tylko o sobie i zostawienia całej reszty, a potem powrotu by jednak pomóc (Ah ta Nowa Nadzieja). Mamy też wizje Mocy, które tylko dodają więcej pytań na temat tożsamości Rey, które do końca filmu pozostają nieodpowiedziane. Sytuację ratują rebelianci i w końcu pojawia się Leia, która wygląda trochę lepiej niż się spodziewałam. Okazuje się, że jej kontakt z Hanem nie jest tak dobry jak w starym kanonie. Mają oni jednak syna i to syna po Ciemnej Stronie Mocy, którego chcą odzyskać. Ah, no i po drodze Rey zostaje porwana przez Kylo Rena. Jednak z jej przesłuchania nic nie wynika bo jest za silna Mocą. Z tego powodu udaje się jej też wydostać. I pokonać Kylo w walce na miecze świetlne. W przeciwieństwie do ludzi, z którymi rozmawiałam na ten temat, nie boli mnie jakoś to jak szybko ogarnęła temat. Wcześniejsze sceny pokazywały, że potrafi się dość dobrze posługiwać bronią białą, ale jeśli do tego była silna Mocą to jaki problem? Problem jest inny. To wszystko wydarzyło się dla mnie za szybko. Tak samo jak sceny uwolnienia jej i wyłączenia tarcz na planecie, której swoją drogą też jak na mój gust poświęcono dużo za mało uwagi. Mam wrażenie, że akcja przyspieszyła wtedy jeszcze bardziej, zwalniając po drodze na chwilę na czas rozmowy Hana i Kylo. A konkretnie na czekanie aż Kylo powie o jaką prośbę mu chodzi. Kończy się to zabiciem Hana przez Kylo i szczerze mówiąc mnie to mocno zabolało. Nie jestem szczególną fanką Hana i nigdy nie byłam, ale jednak mimo że stary kanon został odrzucony to całkowita z nim sprzeczność jest… smutna. Scena odlatującego sokoła z rozpadającego się ciała niebieskiego, opłakującego jednego ze swoich pilotów istniała już w uniwersum tylko, że… eh. Dokładnie na odwrót. Pojawia się też problem Bena, który był przecież synem Luke'a i Mary a nie Hana i Lei. Jednak pomijając to przyznaję, że wyglądał tak jak go sobie wyobrażałam czytając książki, tyko w starszej wersji, bo jakoś nigdy nie umiałam widzieć go inaczej niż małego chłopca. Nie rozumiem wszystkich śmiechów na sali w reakcji na zdjęcie jego maski. Ale trudno. Pozostaje skomentować zakończenie. Typowy cliff hanger. Miło, że Luke się jednak znalazł, ale zadaje nam to więcej pytań niż odpowiada. Dziwnie nakręcone ujęcie nie pomaga.
Mam też ogólną, może i dziwną uwagę. Kolorystyka. Słaba. Może to wynikać z tego, że trochę rysuję i zwracam dużą uwagę na takie rzeczy ale to po prostu nie było to… była troszkę za szara i przygaszona. Kolory mi się nie zgadzały. Dodatkowo dziwnie było zobaczyć niektóre postaci tym razem zrobione komputerowo co powodowało troszkę więcej niż kosmetyczne zmiany.
Brakowało mi tu trochę klimatu ale i tak uważam to za niesamowite doświadczenie: czekać razem z innymi fanami w kolejce, nie spać całą noc i obejrzeć film a potem jeszcze drżącymi rękami pisać recenzję, do tego stopnia, że prawie żadne słowo nie jest napisane poprawnie, ale potem nie będzie to już to samo więc czeka mnie mnóstwo poprawiania literówek. Na pewno pójdę do kina jeszcze przynajmniej raz (tym razem już na 2D) i jak tylko będzie dostępne obejrzę kilka razy w warunkach domowych. Jestem pewna że nie wszystkie smaczki wyłapałam, choć udało mi się przykładowo usłyszeć charakterystyczny dźwięk mouse droida a przynajmniej tak mi się wydaje.
Ostatnia rzecz o której chciałabym coś napisać to polskie tłumaczenie. Na szczęście przez większość czasu udawało mi się je kompletnie ignorować, ale zdarzyło mi się kilka razy na nie zerknąć. Mocno zwątpiłam widząc sformułowanie „Mamy przerypane”… Tłumaczenie „Don't leave without me” na „Zaraz wracam” też było średnio trafione. Ale na szczęście jak już pisałam poza sporadycznymi zerknięciami nie zwracałam na to uwagi, więc nie bolało mnie to za bardzo.




Nomi: Czytając opinie na fb i Bastionie odnoszę wrażenie, że jestem jedną z bardzo niewielu osób, którym Epizod VII nie przypadł do gustu. Ba! Jestem nim wręcz rozczarowana. Znałam wcześniej fabułę, wiedziałam, że przecież nie będzie zgodny z EU, ale mimo to przed obejrzeniem się cieszyłam jak głupia, że idę na nowe Starwarsy. Myślałam, że będę w stanie spojrzeć na to jakoś osobno, rozdzielić Legendy i nowy kanon. I owszem, jak pojawił się napis „Star Wars” i napisy początkowe to była euforia, emocje i w ogóle szał. A im dalej w film, to było coraz gorzej... Nie chodzi nawet o fabułę, dla mnie Przebudzenie nie miało w ogóle klimatu SW. Oglądałam i niby widziałam te wszystkie statki, miecze świetlne ale cały czas mi chodziło po głowie pytanie „Kurcze, co ja oglądam? Przecież to nie są Gwiezdne Wojny...” Za bardzo chyba przywykłam do świata wykreowanego przez EU, za dużo razy widziałam poprzednie części i wiedząc, jak dużą i wspaniałą część EU wyrzucili do kosza, żeby ten film zrobić, nie jestem w stanie się nim cieszyć.

Nie twierdzę jednak że film jest całkiem zły – bo nie jest. Zwłaszcza dla „zwykłego” widza. A nawet ja się w pewnym momentach cieszyłam. A teraz po kolei co i jak:

Fabuła – nie mam większych zastrzeżeń, to była po protu nowa „Nowa Nadzieja”, mogli się wysilić na coś lepszego, ale hołd dla Starej Trylogii itd.

Baza Starkiller - Trzecia Gwiazda Śmierci, którą da się jeszcze łatwiej zniszczyć niż poprzednie. Czy Imperialcy i konstruktorzy nie uczą się na błędach? Ale jasne, jak nawiązywać do ST to po całości. Z tego to się przecież nawet sami bohaterowie nabijali.

Pojedynki na miecze – Kylo jako wyszkolony w Mocy powinien potrafić zabić Finna od razu, ale nie, oni walczyli przez większość czasu jak równy z równym. Nie przemawia do mnie argument, że Kylo był ranny. Finn przecież trzymał miecz świetlny w rękach dopiero drugi raz, Kylo nie powinien mieć z nim problemu nawet ranny! Ale za to walka z Rey była już lepsza i miała więcej sensu.

Nadprzestrzeń – z tym to już zaprzeczają samym sobie. W „Nowej Nadziei” sam Han mówi, że nie da się skakać w nadprzestrzeń w cieniu masy generowanym przez planety czy inne większe obiekty. Ale minęło ileś lat i jednak się da? Skok ze statku i lądowanie na samej powierzchni planety? Dla mnie nie do przejścia było już to co zrobili w TCW z skokiem w atmosferze, a tu dobijają człowieka czymś takim. Miałam ochotę zapaść się w fotel.

Rey – bardzo dobrze wykreowana bohaterka. Mamy oczywiście znowu powtórkę, czyli bohater w ciągu filmu odkrywa swoją wrażliwość na Moc i uczy się z niej korzystać – ale tym razem mamy połączenie Luke'a z Hanem. Z jednej strony oglądamy jak Rey radzi sobie z tym, że jest wrażliwa na Moc, a z drugiej możemy podziwiać jak lata Sokołem i naprawia co trzeba (a, że to Sokół, to trzeba dużo ;) ). Jestem bardzo ciekawa jak rozwiną jej postać w Ep. VIII, jak będzie wyglądało jej szkolenie na Jedi i mam nadzieję, że powiedzą coś więcej o jej przeszłości.

Finn – na początku polubiłam jego postać, ale im dalej, tym było z nim gorzej. Zrobili z niego ciemajdę spcejalnie pakującego się w najgorsze kłopoty, narażając całą Republikę, tzn Resistance, tylko po to żeby uratować Rey. Nie do końca poważne postępowanie. Ale cieszę się, że na Finnie pokazali sytuację szturmowców, że tak naprawdę są tylko pionkami i mają mały wybór w swoim postępowaniu. No i że przedstawili w końcu bunt i dezercję (co od razu skojarzyło mi się z „Posłuszeństwem” T. Zahna).

Poe – tu się nie będę rozpisywać. Jego postać chyba jest jak na razie moją ulubioną. Nie drażni niczym, a walki w przestrzeni z jego udziałem (czy w X-Wingu czy w TIE) cieszą oko.

Phasma – po całej kampanii reklamowej liczyłam na to że będzie jej dużo. Albo nie dużo, ale sporo. Albo trochę. A ona pojawiła się łącznie na ile, 5 minut? Postać miała duży potencjał, jest „inna” niż reszta: „kobieta – szturmowiec” w super zbroi. Szkoda tylko, że ten potencjał został niewykorzystany. Przez te 5 minut nie pokazała nic ciekawego, a gdy już miała taką okazję złapana przez Hana i resztę, po protu dała się im zastraszyć i zrobiła co im kazali? No tego się nie robi...

Kylo Ben Ren – jeśli to miała być postać tak „na poważnie” to im nie wyszło. Jest przedstawiony jako dzieciak, który gada to spalonej maski dziadka i wymachuje mieczem niszcząc co popadnie, gdy coś idzie niezgodnie z jego planem. I zdecydowanie bardziej drażniło mnie takie jego zachowanie, niż twarz pod maską. Po niektórych zdjęciach z planu spodziewałam się że będzie wyglądać dużo dużo gorzej. Co do zachowania, to jak bardzo nieczułym trzeba być żeby zabić kogoś (nie wspominając o własnym ojcu) tak po prostu bez walki. Ja wiem że Sith, wróć, Rycerz Ren itd., ale bez przesady. Nawet Jacen zabił Marę w pojedynku na miecze. Swoją drogą ta scena między Kylo a Hanem była dla mnie taka bez wyrazu... Nie było mi smutno, że Han ginie (tzn było, ale nie z powodu z jakiego zginął, tylko że w ogóle zginął), nie potrafiłam wczuć się w sytuację bohaterów. Może dlatego, że nie zostały nam przedstawione wcześniejsze relacje Bena z Hanem. Śmierć Hana mogła być mocnym momentem tego filmu, a dla mnie nie była. Jedyne co mogę ocenić na + w tej postaci, to głos (za maską). Tajemniczy, głęboki i groźny.

Hux, Snoke – Hux to kolejna postać, która miała potencjał, miał być super dowódcą, ale w momencie przemowy do szturmowców nie można było nie pomyśleć o Hitlerze. W tym momencie cała postać i jej oryginalność przestała mieć dla mnie jakikolwiek sens. Pierwszy raz jak Snoke się pojawił przeraziłam się że jest tak wielki i odetchnęłam z ulgą jak się okazało że to holo. Mam nadzieję, że nie zrobią niespodzianki i nie okaże się że to jego prawdziwe rozmiary. Co do wyglądu to tak jak dużej części osób kojarzy mi się z orkami z LotRa.

Maz Kanata – bardzo fajnie zrobiona postać, ale za mało zostało o niej powiedziane, mam nadzieję że zostanie ona w jakiś sposób rozwinięta, bo bardzo mnie ciekawi jej przeszłość. To jak weszła w posiadanie miecza ORAZ jak na jej pałacu znalazła się flaga Mando :)

Leia, Chewie, droidy – czyli Stara Gwardia. Byli, nie było ich dużo, nie drażnili ani nie zachwycili. Brakowało mi tylko większej rozpaczy po śmierci Hana ze strony Lei.

Luke – mimo że pojawił się na króciuteńki ułamek filmu to zrobił większe wrażenie niż połowa bohaterów razem wzięta. Było czuć Moc!!

Han – super miłe zaskoczenie. Spodziewałam się dziadka, który nie będzie dawać rady, a tu mamy Hana Solo w prawie tej samej, idealnej formie co w Starej Trylogii. Ten sam rodzaj humoru i to on (tzn. sam Han jak i jego humor) sprawił, że Przebudzenie miało jakieś drobne resztki klimatu starego SW (Pomijając wątek „kuszy” Chewiego, który mimo że śmieszny, miałby sens w może VI epizodzie, a nie po 40? 50? latach znajomości z Wookiem!)

BB-8 – mały droid poradził sobie wspaniale. Nie miał zresztą innego wyjścia, skoro R2 i 3PO prawie się nie pojawiają, musiał przejąć pałeczkę „droidowania” i uważam że bardzo fajnie mu wyszło. Zrobili z niego takiego małego psiaka i był po prostu uroczy.

Humor – tak jak pisałam wyżej – Han dawał radę i nikt inny. Śmieszki Poe z Kylo na samym początku były kompletnie nie starwarsowe i dla mnie wręcz żałosne. Humor w SW jest (teraz już: był) subtelny i niewymuszony, a tutaj mamy żarciki wciskane po prostu na siłę. Niektóre owszem, śmieszą, ale jak już pisałam na samym początku, m.in. przez nie nie czułam tego klimatu SW. Pomijając jedno nawiązanie, które było subtelne i mnie naprawdę zachwyciło. Chodzi mi o moment w którym szturmowcy luźno gadają sobie o nowych śmigaczach, czy co to tam było. Serio, miałam wtedy banana na twarzy.

Muzyka – John Williams dał radę. Nie mogę powiedzieć, że soundtrack mnie powalił, bo nie było żadnego kawałka, który jakoś bardzo mocno zapadł mi w pamięć, ale J. Williams pięknie bawił się tą muzyką wplatając stare, znane nam motywy do całości filmu. Słuchając ścieżki dźwiękowej teraz wyłapuję nowe, przyjemne kawałki, ale w porównaniu do poprzednich części nie są aż tak wybitne.

Od premiery te wszystkie myśli chodziły mi po głowie i w końcu mogłam je spisać na papierze (tym elektronicznym). Film był jednocześnie tak bardzo podobny do starych i tak od nich różny, jednocześnie dobry i tak bardzo zły. Miał swoje dobre momenty, które nawet mnie cieszyły, ale podtrzymuję, że jestem nim zawiedziona, a przede wszystkim od wyjścia z kina aż do teraz jest mi smutno i przykro. Mimo to rozumiem ludzi, którym mógł się podobać. Ja jednak zacytuję smajlusha, który napisał na Bastionie „z zadowoleniem zauważam, że lepsza kontynuacja filmów stoi u mnie na półce” i wracam teraz do „Gwiazdy po Gwieździe” :)




Maggy: Wchodząc na salę byłam już powiadomiona o tym, że produkcja wieje Disneyem. I te recenzje znajomych zostały potwierdzone. Dawne epizody Lucasfilm nastawiał głównie na walkę między dwiema stronami mocy lub Republiką a Imperium. Teraz fabularnie skupiono się na historiach, konfliktach wewnętrznych i więziach poszczególnych bohaterów. W niektórych momentach miałam wrażenie, że bohaterowie zaczną śpiewać jak w disneyowskich bajkach. Mimo wszystko niesamowite przeżycie. Film świetny. Podobał mi się mimo wszystko. Nie licząc oczywiście śmierci wiadomej postaci ( kto oglądał wie) w jak chamski sposób został zabity. Wyszukiwanie elementów Mando powiodło się. Mandalorianin (Boba) za Kylo w scenie na deszczu. Kyr'bes na flagach budynku Maz. Dialogi i reakcje niektórych bohaterów też zalatywały Disneyem. Jednak Epizod VII oceniam jak najbardziej pozytywnie.



hashhana: Na wstępie przyznam się, że choć planowałam iść do kina na "Moc Przebudzoną", nie byłam jakoś szczególnie podekscytowana - omijałam spoilery i ploteczki o tym filmie, nie w obawie, że zepsuję sobie przyjemność oglądania, a dlatego, że zwyczajnie było mi to obojętne.

Sam film, pod względem technicznym (muzyka, sceneria, wizualne efekty) był miłą odmianą od wszelkiej maści amerykańskich, przesiąkniętych specjalnymi efektami filmów, które od lat zalewają rynek. Film ogłądało mi się przyjemnie, po części dzięki temu, a po części dzięki głównym bohaterom. Nie byłam pewna, czy ich polubię lub czy w ogóle wzbudzą we mnie jakieś emocje. Finn na początku wydawał mi się dziwny - jaki szturmowiec tak "świruje" na polu walki? - ale już po paru minutach urzekła mnie jego postać. Podobnie Rey, BB-8 i Poe. Ich entuzjazm, radość i podekscytowanie, gdy udało im się czegoś dokonać pomimo własnych wątpliwości oraz determinacja, to wszystko przypadło mi do gustu. Chętnie bym poznała lepiej tych bohaterów.

Co do starej obsady - Han Solo skradł ten film. On i Chewie stworzyli cudny, efektowny duet i jestem wdzięczna za możliwość ujrzenia go raz jeszcze w "zakręconej" akcji. Niestety, jego śmierć nie ruszyła mną zbytnio. Moment, w którym poszedł do swego syna byłam pewna, że zginie. Co sprowadza mnie do postaci Kylo Ren'a. Nie przeszkadzają mi jego emocjonalne dylematy, ale dla mnie osobiście nie sprawdza się w postaci "czarnego charakteru" (byłby ciekawszą postacią, gdyby jako syn Lei i Hana nie posiadał Mocy a bycie po stronie Najwyższego Porządku było szansą na udowodnienie swej wartości lub jako "zwykły człowiek" kontynuował dzieło swego dziadka). Największym rozczarowaniem Przebudzonej Mocy jest brak charyzmatycznego przeciwnika, który nie tylko wzbudzałby strach, ale także fascynował, przyciągał samą swą obecnością uwagę widzę. Temu filmowi zwyczajnie zabrakło "prawdziwego" Vadera.

Inna sprawa, że końcowa walka także mnie rozczarowała. Przyjmuję do wiadomości, że zarówno Finn jak i Rey mieli jakieś solidne(?) doświadczenie z użyciem broni, ale nie podobało mi się jak Kyle przegrał z nowicjuszami. Luke był przynajmniej szkolony (przez chwilę) przez Obi-Wana, a potem uczył się pod okiem Yody... i pierwszą walkę z Vadarem przegrał z kretesem. A tu mamy Finn'a i Rey, którzy ledwo dostali miecz świetlny do ręki, a już nim machają na prawo i lewo, jakby to nie była żadna sztuka.

Podsumowując - film był w porządku, choć końcówka taka sobie. Czekam na nowelizację, która powinna rzucić nowe światło na ukazane już wydarzenia. A póki co: Han Solo Strikes Back!




Yuri: W ramach wprowadzenia - wydaje mi się, że mogę powiedzieć, że jestem dość dużym nerdem SW. Ale jednocześnie nie jestem zbyt wielkim miłośnikiem filmów - oczywiście są one dla mnie ważne i wzbudzają spore emocje przy oglądaniu, ale o ile do serii filmowych LotR, PotC czy HP wracam chętnie i dość regularnie to filmów Star Wars nie widziałem już sporo czasu. Zawsze bardziej ciekawiło (i dalej ciekawi! I to "oba", tzn i to pod szyldem legend jak i "nowy kanon") mnie całe uniwersum, do którego wciągnęły mnie filmy ale przy którym to nie one mnie trzymają.

Starałem się unikać spojlerów i w miarę mi się to udawało - obejrzałem trailery (jestem ogólnie mało na bieżąco z współczesnym kinem, ale patrząc stosunkowo niedawno na trailer filmu o Batmanie i Supermanie miałem wrażenie, że to streszczenie filmu. Trailery SW pobudzały ciekawość ale zostawiały wiele pytań, działały prawidłowo, jako zajawki!), parę szczegółów zdradzających fabułę zauważyłem tu i tam (nie wszystkie te szczegóły się potwierdziły na ekranie) ale ogólnie to do filmu zasiadłem w kinie z dość czystą... kartą. Nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać w sumie.

I dobrze się bawiłem! Nawet bardzo dobrze. Nie "nieziemsko" czy... nie wiem, nie był to najbardziej niesamowity film jaki widziałem na pewno, ale wszystkie elementy połączone razem... podkręciły mój i tak działający na raczej wysokich obrotach fanowski silniczek.

Stare postacie pozytywne dają radę (Z naciskiem na postać Hana, oczywiście! Leia głównie była, Chewie podobnie, no a Luke "to wiadomo", się nie miał czasu wykazać) a nowe wręcz zachwycają (Finn przed seansem budził u mnie pewne obawy przez niezbyt pozytywne wrażenie jakie zrobił swym nagłym wyskokiem przed kamerę z sapaniem) i bardzo... pasują. Myślę oczywiście o trójce Rey, Finn i BB-8, bo Poe... Poe było za mało.

Starych postaci negatywnych nie ma, są tylko nowe - i te są... Snoke czy Hux nie wybijali się zbytnio (ale czekam na ich rozwój, ZWŁASZCZA postaci Snoke'a!), Phasma wydawała się ciekawym konceptem ale też, zdaje się że na swoje prawdziwe pięć minut będzie musiała czekać. Jedynym z tych złych który zwracał moją większą uwagę w filmie był Kylo Ren - czytałem już sporo głosów niezadowolenia w związku z nim, ale mi ta postać... nie wiem czy "pasuje" to dobre określenie. Na pewno trafia do mnie bardziej niż kolejny zły, zdecydowany, pozbawiony wątpliwości "bad guy" który niczym się nie wyróżnia. Jestem w stanie dać mu spory kredyt zaufania i pozwolić na dalszy rozwój, zarówno w przód (dalsze losy) jak i w tył (poznanie szczegółów, jak rodził się jego CMS-skręt, jaki udział miał w tym Snoke, jak wyglądała jego zdrada w akademii i tak dalej). No i myśl na marginesie, to ciekawi mnie, jak się czuły osoby który przybyły na premierę w jego kostiumie.

Wizualnie... było bardzo ładnie i bez przesady - efekty specjalne były wtedy kiedy potrzebne i sensowne, nie przeładowano nimi filmu. Na szczęście.

Pierwszy film od Disneya jechał na dużym sentymencie do klasycznej trylogii ale także zaoferował przyzwoitą dawkę miodności sam w sobie (jak wspominałem na samym początku, filmy nie są moim konikiem więc sam sentyment to byłoby dużo za mało^) przez co zdecydowanie bardziej czekam teraz na kolejne, Rogue One'a i VIII, niż czekałem na siódemkę.





Temat na forum
 

Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Kontakt: kontakt@mandayaim.com
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 21,945,756 unikalne wizyty